Powrócić na szczyty po latach wydając krążek po 14 latach to nie wszystko, bardzo ważne jest utrzymać formę i nagrać kolejny równie genialny album. To też Death Angel nie spieszył się z wydaniem następcy Art of Dying i w sumie dobrze bo jaka korzyść z wydania albumu po dwóch latach ,który jedynie zaszkodzi zespołowi. No więc zespół wydaje kolejny album „Killing Season” po 4 latach od czasu art of Dying. Tym razem za produkcją albumu stoi Nick Raskulinecz.
Albumu namieszał w roku 2008 i zresztą nikt raczej się tego nie spodziewał, ale z drugiej strony Death Angel zawsze nagrywał solidne albumy więc gniot nie wchodził w rachubę.
Dobra przejdźmy do zawartości po produkcja jak i szata graficzna są na wysokim poziomie.
A jak się ma sprawa utworów?
Oczywiście jest to 11 kompozycji naładowanych rock and rolową energią i zarazem zróżnicowanych ,więc śmiało mogą sięgać osoby którym się podobał poprzednik.
Album otwiera krótka partia akustyczna który nadaje niezły klimacik , ale po paru sekundach „Lord of hate” ,przeradza się w prawdziwy killer. Riff bardzo melodyjny ale nie pozbawiony pazura. Mark oczywiście znów w świetnej formie wokalnej co zresztą słychać przez cały album. Utwór posiada bardzo chwytliwy refren, nie ma to tamto. Bardzo podoba mi się środek utworu, gdzie Andy bardzo fajnie wali w gary, ale nie można też w żadnym wypadku pominąć duet Aguilar / Avestany, który idealnie się spisuje. Potem kolejny mocny kawałek, fantastyczny singiel - „Sonic beatdown” Utwór bardzo fajnie buja, gitary chodzą szybko i bardzo melodyjnie .Najbardziej zapada oczywiście zajebisty refren oraz maniera Mark,a który nadaję uroku temu utworowi, wątpię żeby inny wokalista zrobiłby to lepiej. Zaskoczenie następuje dalej, bo wciąż otrzymujemy genialny utwór jakim jest „Dethroned”- w którym mark niszczy swoim wokalem, wystarczy się wsłuchać w zwrotki. Partie gitarowe są tak perfekcyjne, że aż szczęka opada . Oczywiście nie można się oprzeć chwytliwemu refrenowi, właściwie utwór nie ma słabych punktów.I choćby mogło by się wydawać, że przeczuwamy jak może być dalej to jednak „Carnival Justice” uświadamia nam, że ni czego nie jesteśmy pewni, bo mamy do czynienia z bardzo szybkim utworem, gdzie Mark zniszczył wokalem, gdyż tutaj stara się być drapieżny i agresywny wyszło to oczywiście na plus. Warto zwrócić tez uwagę na solówki ,które są punktem kulminacyjnym utworu. Natomiast kolejny utwór „Buried Alive” to nieco spokojniejsze granie,ale oczywiście nie ma mowy o balladzie. Jest ciężar,jest mrocznie i ogółem otrzymaliśmy bardzo efektowny utwór, który wypada całkiem nieźle zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę instrumentalną z naciskiem na solówki. Słabość mam do takich utworów jak „Soulless” bo są to utwory w których nie liczy się szybkość czy też ostrość, lecz pomysł i umiejętności muzyków i efekt jest znakomity.
Bardzo ciekawie zaczyna się „The Noose”, który należy do tych ostrzejszych kompozycji i nie da się ukryć, że utwór niszczy i to pod każdym względem. Choćby refren gdzie bardzo fajnie wypadają chórki! Mocnym punktem albumu jest też „When World Collide”, który ma same zalety i brak wad. Mocny riff, chwytliwy refren i nie przeciętne solówki ,a Mark wciąż zaskakuje swoją fantastyczną formą. Bardzo też ciekawie wyszedł „God Vs God” , który brzmi bardzo nowocześnie i pozwala nieco odsapnąć . Bo nie ma tutaj jakieś napierdalanki, jest bardzo fajny klimacik i znów mamy popis umiejętności oraz bardzo fajny pomysł na dobry utwór. „Steal the Crown”- początek gdy słychać partie basową to od razu mam skojarzenia z IM z okresu Di anno. Co by nie powiedzieć znów mamy do czynienia z energicznym, szybkim i ostrym utworem , który zadowoli nawet najbardziej wybrednego słuchacza. Album zamyka wg mnie najlepszy utwór na albumie- „Resurrection Machine” Zaczyna się bardzo melancholijnie, klimat panuje bardzo taki pogrzebowy, ale kurde podoba mi się to, ciekawy riff i ta magia... Ale kiedy włazi potężny riff to nie ma żartów. Jest ciężko, ale melodyjność towarzyszy wszystkiemu. Refren oczywiście znakomity ,a na wyróżnienie zasługują nie przeciętne chórki. Ten utwór jest prawdziwą uczta dla fanów thrashu i kwintesencją tego albumu, lepszego zakończenie nie można otrzymać.
Killing season to prawdziwa uczta dla fanów gatunku, bo płyta jest genialna , mamy zróżnicowane kompozycje od szybkich po melodyjne utwory,nie zabrakło też smaczków w postaci akustycznych partii, a wszystko opakowane w naprawdę potężne brzmienie.
Jak dla mnie album nie ma słabych punktów i dorównał poprzednim album,może nawet przebił.....Dla mnie jedna z najważniejszych płyt roku 2008 i jedna z najlepszych płyt zespołu. Dam 10/10 bo właśnie do takich albumów warto wracać. Warto podkreślić, że zespół zadbał także o okładkę bo i ta jest świetna zresztą jak muzyka. Nie lubisz Thrashu rodem z Kreatora czy Metalliki to sięgnij po to, bo właśnie dzięki temu albumowi przekonasz się do tego gatunku.
Albumu namieszał w roku 2008 i zresztą nikt raczej się tego nie spodziewał, ale z drugiej strony Death Angel zawsze nagrywał solidne albumy więc gniot nie wchodził w rachubę.
Dobra przejdźmy do zawartości po produkcja jak i szata graficzna są na wysokim poziomie.
A jak się ma sprawa utworów?
Oczywiście jest to 11 kompozycji naładowanych rock and rolową energią i zarazem zróżnicowanych ,więc śmiało mogą sięgać osoby którym się podobał poprzednik.
Album otwiera krótka partia akustyczna który nadaje niezły klimacik , ale po paru sekundach „Lord of hate” ,przeradza się w prawdziwy killer. Riff bardzo melodyjny ale nie pozbawiony pazura. Mark oczywiście znów w świetnej formie wokalnej co zresztą słychać przez cały album. Utwór posiada bardzo chwytliwy refren, nie ma to tamto. Bardzo podoba mi się środek utworu, gdzie Andy bardzo fajnie wali w gary, ale nie można też w żadnym wypadku pominąć duet Aguilar / Avestany, który idealnie się spisuje. Potem kolejny mocny kawałek, fantastyczny singiel - „Sonic beatdown” Utwór bardzo fajnie buja, gitary chodzą szybko i bardzo melodyjnie .Najbardziej zapada oczywiście zajebisty refren oraz maniera Mark,a który nadaję uroku temu utworowi, wątpię żeby inny wokalista zrobiłby to lepiej. Zaskoczenie następuje dalej, bo wciąż otrzymujemy genialny utwór jakim jest „Dethroned”- w którym mark niszczy swoim wokalem, wystarczy się wsłuchać w zwrotki. Partie gitarowe są tak perfekcyjne, że aż szczęka opada . Oczywiście nie można się oprzeć chwytliwemu refrenowi, właściwie utwór nie ma słabych punktów.I choćby mogło by się wydawać, że przeczuwamy jak może być dalej to jednak „Carnival Justice” uświadamia nam, że ni czego nie jesteśmy pewni, bo mamy do czynienia z bardzo szybkim utworem, gdzie Mark zniszczył wokalem, gdyż tutaj stara się być drapieżny i agresywny wyszło to oczywiście na plus. Warto zwrócić tez uwagę na solówki ,które są punktem kulminacyjnym utworu. Natomiast kolejny utwór „Buried Alive” to nieco spokojniejsze granie,ale oczywiście nie ma mowy o balladzie. Jest ciężar,jest mrocznie i ogółem otrzymaliśmy bardzo efektowny utwór, który wypada całkiem nieźle zwłaszcza jeśli chodzi o warstwę instrumentalną z naciskiem na solówki. Słabość mam do takich utworów jak „Soulless” bo są to utwory w których nie liczy się szybkość czy też ostrość, lecz pomysł i umiejętności muzyków i efekt jest znakomity.
Bardzo ciekawie zaczyna się „The Noose”, który należy do tych ostrzejszych kompozycji i nie da się ukryć, że utwór niszczy i to pod każdym względem. Choćby refren gdzie bardzo fajnie wypadają chórki! Mocnym punktem albumu jest też „When World Collide”, który ma same zalety i brak wad. Mocny riff, chwytliwy refren i nie przeciętne solówki ,a Mark wciąż zaskakuje swoją fantastyczną formą. Bardzo też ciekawie wyszedł „God Vs God” , który brzmi bardzo nowocześnie i pozwala nieco odsapnąć . Bo nie ma tutaj jakieś napierdalanki, jest bardzo fajny klimacik i znów mamy popis umiejętności oraz bardzo fajny pomysł na dobry utwór. „Steal the Crown”- początek gdy słychać partie basową to od razu mam skojarzenia z IM z okresu Di anno. Co by nie powiedzieć znów mamy do czynienia z energicznym, szybkim i ostrym utworem , który zadowoli nawet najbardziej wybrednego słuchacza. Album zamyka wg mnie najlepszy utwór na albumie- „Resurrection Machine” Zaczyna się bardzo melancholijnie, klimat panuje bardzo taki pogrzebowy, ale kurde podoba mi się to, ciekawy riff i ta magia... Ale kiedy włazi potężny riff to nie ma żartów. Jest ciężko, ale melodyjność towarzyszy wszystkiemu. Refren oczywiście znakomity ,a na wyróżnienie zasługują nie przeciętne chórki. Ten utwór jest prawdziwą uczta dla fanów thrashu i kwintesencją tego albumu, lepszego zakończenie nie można otrzymać.
Killing season to prawdziwa uczta dla fanów gatunku, bo płyta jest genialna , mamy zróżnicowane kompozycje od szybkich po melodyjne utwory,nie zabrakło też smaczków w postaci akustycznych partii, a wszystko opakowane w naprawdę potężne brzmienie.
Jak dla mnie album nie ma słabych punktów i dorównał poprzednim album,może nawet przebił.....Dla mnie jedna z najważniejszych płyt roku 2008 i jedna z najlepszych płyt zespołu. Dam 10/10 bo właśnie do takich albumów warto wracać. Warto podkreślić, że zespół zadbał także o okładkę bo i ta jest świetna zresztą jak muzyka. Nie lubisz Thrashu rodem z Kreatora czy Metalliki to sięgnij po to, bo właśnie dzięki temu albumowi przekonasz się do tego gatunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz