Lata 80 dla heavy metalu to był złoty okres, ale mało kto wie że były też zespoły, które pomimo wydaniu albumów nie mogły utrzymać się na rynku i często znikały ze sceny. Tak choćby było w przypadku szwedzkiego Overdrive. Co by nie powiedzieć, zespół ma bogatą historią. Mało który zespół może pochwalić się 2 próbami wskrzeszenia zespołu, mało który może się poszczycić 23 latami przerwy, upraszczając to. Wszystko zmieniło się na lepsze wraz z przyjściem nowego wokalisty Per Karlssona, znanego również z innego wielkiego zespołu grającego heavy metal oparty o lata 80. W roku 2008 wydali pierwszy album po reaktywacji i "Let The Metal Do The Talking" może nie był zły. Ale na tym albumie, zespół chciał podążyć za zespołami, które grają nowocześnie, ale specjalizują się w tym od kilku lat. To też Overdrive musiał przemyśleć strategię na nowy album . Rozpoczęli tworzenie utworów. I choć album o tytule „Angelmaker” miał się ukazać wcześniej niż 2011 roku, to jednak warto było. Album nie jest takim sileniem się na nowoczesność, a raczej podróżą w czasie. Gdzie cofamy się do lat 80, gdzie stawiono na pędzącą sekcję rytmiczną, która zawsze była motorem dla całego albumu. Gdzie nie stawiono na to co jak ma brzmieć, tylko liczyło się co zespół czuł. To jest właśnie prawdziwy Overdrive, taki nieco staromodny, grający klasyczny heavy metal oparty o tradycję, nie zapominając o tym że mamy XXI wiek i słychać to. Jest nowoczesne brzmienie, za które jest odpowiedzialny Pelle Saether. Nie tylko koncepcja, styl grania jest ukłonem w stronę lat 80. Również szata graficzna jest jakby wyjęta z tamtego okresu. Tutaj Monowasp oddał klimat i w dobie grafiki komputerowej postawiono na tradycję i rysowanie w drodze ręcznej. Na album trafiło 12 kompozycji czyli więcej jak to bywało w latach 80.
I ledwie człowiek odpala płytę i już go atakują drapieżne dźwięki i co ciekawe nie pozbawione melodyjności i tego ducha lat 80. W taki o to sposób zaczyna się „Sings All over”. Tutaj nie ma ograniczeń, nie ma szczędzenia na ostrych partiach gitarowych, ostrym riffie oraz na szczędzeniu gardła przez Karlssona. Choć tutaj brzmi nieco inaczej niż w Portrait jakby nieco łagodniej, bardziej klasycznie. Dla mnie koleś jest jednym z najlepszych krzykaczy tego stulecia. Sekcja rytmiczna nasuwa nic tylko stare dobre zespoły. Tak więc mamy tutaj szybki riff, mamy ostre i czyste brzmienie a także chwytliwe melodie. Tam gdzie niektóre zespoły walczą żeby nagrać dobry otwieracz, tam Overdrive przychodzi bardzo łatwo. Overdrive potrafi być nie tylko ostry i szybki. Potrafi być nieco hard rockowy, potrafi być przebojowy i bardzo bujający jak w „In Gut We trust”. Tutaj Karlsson nieco się oszczędza, ale nawet w takiej postaci brzmi fantastycznie. Choć mogło by się wydawać, skoro brzmi hard rockowo to jest to łagodne granie. No właśnie w tym rzecz, że utwór w ogóle nie traci na poziomie ani tym bardziej na agresywności. Skoro mowa o agresywności to warto podkreślić, że taki jest właśni taki nieco power metalowy tytułowy „Angelmaker”. I po raz kolejny słychać że zespół kurczowo trzyma się 4 minut. Według mnie sprawdzona strategia, po co przydłużać i nużyć słuchacza, kiedy można sprawnie przechodzić w następne kompozycje. Jest to może i ostra kompozycja, może i szybka, ale nie pozbawiona łatwo w padających melodii, czy też prostych i urokliwych refrenów, czego mi brakowało na poprzednim albumie. Na albumie nie zabrakło też miejsce na cover mało znanej Fridy, czy Bonfunk Mcs ale bardzo znanego utworu „I Know There's Something Going On”, który tak naprawdę został stworzony przez Russa Ballard, odpowiedzialnego choćby za Since you be Gone Rainbow. Tak czy siak, choć kawałek jest bardziej rockowy, bardziej stonowany, bardziej radiowy, bardziej przebojowy to i tak pasuje do reszty kompozycji jak ulał. Choć interpretacja zespołu nie jest pozbawiona ciężaru czy też mocnego brzmienia. „Under trhe Influence” od samego początku przypadł mi do gustu i to pewnie przez skojarzenie z „Back in the Village”Iron Maiden. Co ciekawe mam wrażenie że jest to najszybsza i najbardziej melodyjna kompozycja na albumie. Z kolei bardziej rycersko i nieco mroczniej zespół brzmi w „On with The action”. Choć i w przypadku tej kompozycji nie zapomniano o chwytliwej sekcji rytmicznej na czele z agresywnym ale bardzo porywającym riffie. Jak na moje ucho refren tez odgrywa znaczącą rolę, bo tak naprawdę dzięki niemu kawałek szybko zostaje zapamiętany. Co też fajnie wyszło, to wyśpiewywanie przez chórki „ohhho” Jest to też jedna z najdłuższych kompozycji na albumie, bo trwa około 6 minut. Szczerze nieco mniej mi się podoba taki „See The Light” taki nieco bardziej stonowany, aczkolwiek też nie pozbawiony hard rockowego feelingu. Najwięcej na albumie jest takiego grania jak „To grow”, a więc szybkiego, agresywnego, lecz nie pozbawionego chwytliwych melodii. Nie wiem czemu ale porwał mnie też taki „Mother earth”. Taki bardzo koncertowy, gdzie można poszaleć przy skocznym wydźwięku, zwłaszcza przy porywającym refrenie. Jednak mógł być to nieco krótszy utwór. Znajomo brzmi „Its a Thriller” w którym najbardziej zapada w pamięci wokalny popis Karlssona przy wysokich rejestrach. Nie wiem czemu, ale bardziej mnie rajcuje ten szybki i agresywny Overdrive taki jak w „Cold Blood Chaser”. Gdzie jest krótko, szybko i do przodu. Ale nie ma mowy o fuszerce, to wciąż heavy/ power metalowa jazda bez trzymanki. Jak to bywa na koniec mamy długi kolos. Tym utworem tutaj jest „The Wavebreaker”. Właściwie zaczyna się nie typowo, wręcz balladowo. Akustyczna gitara, wzruszający wokal Karlssona. Jednak 10 minut trwania utworu dawał do zrozumienia, że to granie na czekanie. Czekanie na totalne zniszczenie. A te tutaj jest wręcz epickie. Cała sekcja rytmiczna jest skoczna , a riff iście rycerski. Utwór jest kopalnią ciekawych melodii, motywów i jest to kolejny killer.
Doszukać się wad w tym albumie jest ciężko. Jest ona przeciwieństwem poprzedniego albumu. Nie ma grania i podszywania pod kogoś kimś nie jest. Tutaj jest autentyczny Overdrive, grający klasyczny metal spod znaku lat 80, a więc z okresu w którym kapela się na rodziła. Teraz niczym feniks z popiołu powstała ponownie, a bym pokazać światu, że liczą się chęci i serce do grania. Tym razem dali się porwać swoim pomysłom, pozwoli dać się ponieść się swoim muzykalnym duszom, które związane są z latami 80. Tam gdzie wielu chce grać na siłę i próbuje się podszywać pod kogoś innego, tam Overdrive che być sobą. Jeśli chodzi o heavy metal roku 2011 „Angelmaker” jest znaczącym albumem który ukazuje, że wciąż jest zbycie na takie granie. No i w sumie dużo zespół zawdzięcza Karlssonowi, który ma głos jak dzwon i do tego potrafi z niego korzystać. Jak dla mnie wyciągnął zespół na wyżyny co dało w efekcie najlepszy album tego zespołu. Płyta obowiązkowa dla fanów muzyki heavy metalowej. Nota : 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz