Jeden z najlepszych
albumów Sonata Arctica? Bez wątpienia debiut „Ecliptica”,
który szybko przeszedł do klasyki power metalu. Zespół
tam wyznaczył swój charakterystyczny styl, pokazał, że
można grać słodki power metal, w którym to klawisze
odgrywają kluczową rolę. 15 lat minęło od czasu premiery tego
wydawnictwa. Trafiła się okazja, żeby uczcić ten piękny
jubileusz poprzez nagranie na nowo tego albumu. Pomysł od samego
początku wydawał się szalony i skazany na klęskę. Przede
wszystkim skład zespołu jest inny i z tamtego zespołu został Tony
Kakko i Tommy Portimo. Inne czasy, inna forma, poza tym Sonata
Arctica obecnie gustuje w melodyjnym metalu z domieszką rocka. Tak
więc tym bardziej pomysł nagrania na nowo „Ecliptica” wydawał
się nie potrzebny i nie ma większego sensu szukać powodów,
którymi kierował się zespół. Album został
odświeżony i właściwie ograniczono się do drobnych kosmetycznych
zmian. Zdarza się, że jakiś utwór brzmi nieco inaczej niż
oryginał co słychać w „Fullmoon”, ale tak to
zespół nie zmienił za wiele. Jest inne brzmienie, który
bardziej nam przypomina ostatnie albumy aniżeli pierwsze lata Sonata
Arctica. To jest pierwszy minus wydawnictwa. Brzmi to sztucznie i
uleciała gdzieś magia w tym wszystkim. Ulepszona okładka, to
kolejny tego przykład. Tony Kakko też nie śpiewa z taką werwą i
z taką mocą co przed laty. Po co ulepszać coś co już jest
idealne i dopracowane? No można tak gdybać, ale miło jest
usłyszeć, że Sonata Arctica potrafi grać power metal. Takie
petardy jak „Blank File”, melodyjny „8th
Commandment” czy przebojowy „Kingdom for a Heart”
nie straciły na swojej wartości. Power metal pełną parą, choć
może nieco progresywne, nieco jakby zagrane bardziej na serio, bez
tej słodkości. To jest właśnie jedna różnica między tymi
dwoma wydaniami „Ecliptica”. Wciąż jednak to oryginał gości w
moim sercu i wciąż pozostaje najlepszym wydawnictwem Sonata
Arctica, ale może nagranie na nowo debiutu pozwoli zespołowi
uwierzyć w to, że potrafią grać power metal. Liczę, na to że to
wydawnictwo skieruje band na właściwe tory.
Ocena: 7/10
Też na to liczę, płyta nie jest beznadziejna, ale patrząc na to co tworzyli wcześniej można się rozczarować...
OdpowiedzUsuńNiestety tak wygląda z Sonatą Arcticą. Fajnie byłoby usłyszeć Sonatę taką jaką znam z pierwszych płyt. Słodki, melodyjny power metal. Chcą próbować czegoś nowego, grać coś ambitniejszego. Niestety nie wychodzi im to najlepiej. Fajnie jakby Kai postanowił nagrać 3 pierwsze płyty Gamma Ray od nowa z jego wokalem :D Ech marzenie:D
UsuńWarto by również wspomnieć o niezbyt udanej wersji coveru grypy Genesis "No son of mine", który jest dodatkiem do podstawowej wersji płyty sprzed 15-tu lat, oraz o całkiem fajnym utworze "I'm haunted" który został nagrany jako demo gdy grupa nosiła jeszcze nazwę Tricky Beans, i który znalazł się na japońskim wydaniu tej płyty.
OdpowiedzUsuńCover to oczywiście "I can't dance" - akurat słucham Genesis i leci "No son of mine" i tak mi wyszło :)
Usuń