Dotychczas grecki band o nazwie Crimson Fire nie wzbudzał większego
zainteresowania. Dla wielu jest to kolejna kapela pokroju Katana,
Enforcer, czy Skull Fist. Jednym słowem panowie nie kryją swoich
zainteresowań heavy metal z lat 80. W swojej muzyce wykorzystują
patenty, które przewinęły się przez twórczość
Accept, Helloween, Hammerfall czy Iron Maiden. Nie ma w tym za grosz
oryginalności, a dla wielu ten zespół niezbyt pokazał się
na debiutanckim krążku „Metal is Back”. Na scenie są już 12
lat i właściwie szybką się uczą. Te wady, które wpłynęły
na jakość debiutu zostały wyeliminowane i w efekcie dostaliśmy
coś co może namieszać nieco na rynku muzycznym. Drugi album
Crimson Fire w postaci „Fireborn” ukazał się po 6 latach
przerwy. W zamian za tak długi okres oczekiwania dostajemy naprawdę
świetny album, który brzmi jakby powstał w latach 80.
Soczyste i dobrze wyważone brzmienie, czy wreszcie same kompozycje
to elementy, które najbardziej podkreślają charakter tego
wydawnictwa. Z nowego albumu wybrzmiewa doświadczenie, pomysłowość
i umiejętność tworzenia przebojów. Najwięcej roboty odwala
gitarzysta St. Turin, który cały czas wygrywa przyjemne i
wciągające riffy. W każdym utworze usłyszymy coś dobrego i coś
na miarę lat 80. Jest energia i często niezły pokaz umiejętności
technicznych. To przedkłada się na jakość samych kompozycji,
które dość łatwo trafiają do słuchacza. Zespół
robi nam wycieczkę od klasycznego heavy metalu, przez NEWOBHM, hard
rock aż po power metal i właściwie każdy znajdzie coś dla
siebie. „Take to the Skies” to energiczna
kompozycja, która nasuwa nieco Hammerfall czy Pretty maids.
Riffy brzmi dość znajomo, ale nie jest to żadna wada. Dzięki temu
mamy pierwszy rasowy przebój, który pokazuje jak
rozwinął się grecki band. Z kolei stonowany „Right off the
bat” bardziej jest utrzymany w hard rockowym charakterze.
Mocny riff, zadziorny wokal i znów mamy klasyczny kawałek,
który przypomina nam lata 80. Nieco ostrzejszy „Hunter”
ma coś ze starych płyt Accept i w sumie to kolejny jakże udany
kawałek. Zespół umiejętnie urozmaica swój materiał
i dostarcza nam frajdy tymi nawiązaniami do innych kapel. Jeśli
szukać power metalu na płycie to wystarczy wsłuchać się w „Bad
Girl”, w melodyjny „only
the Brave” czy klimatyczny „Knightrider”.
Co by nie tkwić w jednej stylistyce, zespół w „Master
Your Destiny” pokazuje nieco łagodniejsze oblicze. Tutaj
na pewno sporą rolę odgrywają klawisze. Stworzyć ciekawą i
poruszającą balladę nie jest łatwo, ale „Her Eyes”
potrafi zapaść w pamięć. Ciekawa linia melodyjna, odpowiedni
dobór melodii sprawia, że ten utwór również
jest mocnym punktem nowej płyty Crimson Fire. Całość zamyka
świetny „Eternal Flame”, który bardziej
osadzony jest w świecie NWOBHM. Mamy na „Fireborn” właściwie
wszystko to co definiuje nam lata 80, to co składa się na klasyczny
heavy metal. Crimson Fire rozwinął się i pokazał, że trzeba się
z nimi liczyć w metalowym światku. Dobra robota.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz