sobota, 2 marca 2024
SONATA ARCTICA - Clear Cold Beyond (2024)
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że fiński band o nazwie Sonata Arctica kiedyś wróci do grania power metalu to bym nie uwierzył. Band powstał w 1999r i zasłynął z tego melodyjnego, nieco słodkiego i bardzo przebojowego power metalu, w którym było można poczuć klimat Finlandii. Mieli to coś i szybko zdobili sławę. Debiut "Ecliptica" to kult wśród fanów power metal, a potem wyszedł album "Unia" i band zboczył z gatunku power metalu. Minęło w sumie 17 lat, a band w końcu po tylu latach wraca do swoich korzeni, do power metalu. To już na wstępie czyni "Clear Cold Beyond" o wiele ciekawszym wydawnictwem niż te ostatnie koszmarki.
Skład na przestrzeni lat nie zmienił się aż tak. Są w składzie osoby, które nagrywały "Ecliptica" czy "Silence". Od razu pojawiła się nadzieją, że band stać na nagranie dobrego wydawnictwa. Pytanie czy taka długa przerwa od grania power metalu nie okazała się przeszkodą do tworzenia ciekawego i melodyjnego materiału. Słynęli z hitów i pewnie nie jeden z nas chciałbym posłuchać znów hitów na miarę "The ruins of my life", "wolf & raven" czy "Kingdom for my heart". Od razu trzeba zaznaczyć, że "Clear cold Beyond" nie ma startu do swoich klasyków z początku kariery Sonata Arctica, ale jest to najlepszy album od czasów "Reckoning Night", a to już sporo znaczy. Band faktycznie nagrał album, który jest kontynuacją tego co grali na pierwszych 4 płytach.Wracamy do power metalu, do korzeni tej grupy. Brzmi to jak sen, jak coś niemożliwego, a jednak.
Okładka typowa dla kapeli i czuć klimat pierwszych płyt. Brakuje mi jedynie wilka. Samo brzmienie też bardzo czyste i podkreśla jakość płyty. Sam band dobrze wypada. Klawiszowiec Klingenberg gra jak za dawnych lat. Wygrywa te słodkie i wciągające melodie. Gitarzysta Elias też stawia na proste, przebojowe zagrywki. Nie brakuje szybkości, urozmaicenia i tej dynamiki z pierwszych płyt. Nie ma miejsce na nudę. Do tego Tony Kakko w bardzo dobrej formie wokalnej i znów tworzy klimat jak za dawnych lat. To dzięki niemu kawałki mają taką przebojowość.
Nowy album zawiera 10 kawałków i znajdziemy tu na pewno killery na miarę starych płyt. Otwierający "First in line" z pewnością do nich należy. Chwytliwa melodia, szybkie tempo, słodkość i ta przebojowość, z której Sonata Arctica słynęła. Nic dziwnego, że ten utwór promował album. Drugi utwór na pewno ma dziwny tytuł, ale "Callifornia" to również rozpędzony kawałek, który jest bardzo radosny. Ta pozytywna energia potrafi zarazić. Znów panowie bazują na prostym motywie i oklepanych patentach. Dobrze się tego słucha, choć nic nowego tu nie ma. Dalej mamy nastrojowy "Shah mat" i tutaj band postawił na nieco mocniejszy riff, na nieco troszkę nowocześniejsze brzmienie. Zostajemy w power metalowej konwencji co bardzo cieszy. Kolejny singiel z płyty to najdłuższa kompozycja na płycie czyli "Dark Empath". Kawałek ma nieco mroczniejszy klimat i nieco progresywny wydźwięk. Nie jest to złe, ale do ideału też trochę brakuje. Typowy kawałek w stylu starej Sonata arctica dostajemy w "Cure for everything". Udany kawałek, choć czasami troszkę przekombinowany w swojej konstrukcji. Echa ostatnich płyt można wyłapać też w stonowanym, nieco marszowym "A monster only you can;t see". Tak się składa, że to akurat jeden z moich ulubionych kawałków na płycie, może nawet nr 1. Jest słodka melodia, jest odpowiedni nastrój i pomysłowy główny motyw. Prawdziwa perełka, która na długo zostaje z słuchaczem. To taki przejaw geniusz jak z początku kariery. Dobrze prezentuje się też zadziorny "Teardrops", choć czuć lekkie zmęczenie materiału i jakość tym samym spada. "Angel Defiled" to power metalowa petarda na miarę tych z czasów, gdy Sonata Arctica specjalizowała się w power metalu. Pomysłowy riff, chwytliwa melodia i hit gotowy. Ballada "The best things" wstydu nie przynosi i nawet się broni w swojej kategorii. Troszkę całość psuje stonowany, balladowy "Clear Cold Beyond". Zabrało epickiego strzału na sam koniec, żeby zamknąć ten album w wielkim stylu.
Długo Sonata Arctica kazała czekać na taki album. Długo przyszło nam czekać na prawdziwy power metalowy album od tej zasłużonej formacji. Lepiej późno niż wcale. Nie jest to może też płyta idealna, bo zdarzają się słabsze momenty. Całościowo prezentuje się na prawdę bardzo dobrze i dostarcza nowych hitów do bogatej historii zespołu. Najlepsza płyta od czasów pamiętnego "Reckoning Night"? Zdecydowanie tak ! Mam nadzieję, że to nie jednorazowy wyskok i chęć zarobienia trochę grosza na nostalgii fanów, a powrót na dobre do power metalu!
Ocena: 8.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mala uwaga - najlepsza plyta od czasu The Days of Grays ;)
OdpowiedzUsuń