Kawał skurczybyka z tego
Motorhead. Nie jest tej kapeli straszna ani starość, choroba lidera
grupy ani tym bardziej granie od lat tego samego. Lata mijają,
zmieniają się gusta słuchaczy, zmieniają się trendy i pokolenie
fanów, a Motorhead dalej jest wierny takim gatunkom muzycznym
jak speed/ heavy metal czy też hard rock/ rock;n roll. Ktoś powie
co ma do zaoferowania kapela która powstała w 1975 roku i
właśnie promuje swój 22 album? Oczywiście to zawsze i w
takiej samej, nie zmiennej od lat formie.
Choć stylistycznie Lemmy
i spółka nas niczym nie zaskakują, to jednak „Aftershock”
wypada lepiej niż ostatnie produkcje tej brytyjskiej formacji. Nie
chodzi już tylko o kwestię wizualną krążka, czy tez obróbkę
dźwiękową stworzoną w studio nagraniowym, lecz o kompozycje,
które wypadają znacznie lepiej w ostatecznym rozrachunku niż
te z ostatnich płyt. Więcej energii? Większa dawka ciężaru? A
może więcej dynamiki? Pewnie wszystkiego po trochu tutaj
wykorzystano, ale najbardziej daje się we znaki przebojowość
płyty, a tego ostatnio nieco brakowało. Już otwieracz
„Heartbreaker” daje
wyraźny sygnał, że to będzie album nie wiele gorszy niż taki
„Kiss Of Death” czy „Inferno”. Mocarny riff, w którym
jest rock'n roll, heavy metal, brud i piekielny ogień to jest tutaj,
a wszystko utrzymane jest w tym charakterystycznym stylu. Lemmy to
,lider grupy, który mimu walki z chorobą i swojego wieku
wciąż zachwyca i nie spuszcza z tonu. „Coup De Grace”
przywołuje na myśl starsze kawałki i to kolejna dobra strona
albumu, bowiem nie brakuje ducha starszych płyt, a ten kawałek to
dobry przykład. Sukces „Kiss Of Death” czy „Inferno” da się
powtórzyć i dowodem tego jest choćby „End Of Time”.
Bluesowy „Dust and Glass” przypomina mi pierwsze
albumy Black Sabbath z Ozzym. Nie ma hita ala „Ace of Spades” ale
jest równie zadziorny i rytmiczny „Going To Mexico”.
Może za dużo tu utworów, może parę słabszych momentów,
ale jest kilka hitów, które powinny zapisać się w
historii Motorhead i taki „Queen Of The Damned”
czy szybki „Paralyzed” bez wątpienia do nich
należą. Sporo hitów, ale też kilka słabszych momentów
jak choćby „Crying shame”.
Lata płyną, przemija wiele kapel, zmieniają się trendy a
Motorhead wciąż jest i wciąż gra swoje. „Aftershock” to
kolejny udany album, który potwierdza że można grać w kółko
to samo, oparte na tych samych patentach i wciąż grać dobrą
muzykę, którą miło się słucha. Spodziewałem się nieco
lepszego albumu zwłaszcza po takiej promocji, ale i tak stwierdzam
że jest to najlepszy album od czasów „Kiss Of
Death”. Polecam!
Ocena: 7.5/10
Nieśmiertelny Lemmy. ;)
OdpowiedzUsuńSolidny krążek.
OdpowiedzUsuń