Kiedy pierwszy raz usłyszałem „When Worlds Collide” Sinbreed
to wiedziałem, że ten zespół ma przyszłość przed sobą i
że nie raz nas zaskoczą. Pierwszy album to była niezła próba
mocy i zbiór rasowych przebojów, które na długo
pozostały w pamięci. „Shadows” wzbudził emocje tym, że
pojawił się na nim Marcus Siepen, który wniósł
troszkę więcej elementów z Blind Guardian. 4 lata czekania
dało nam w efekcie kolejny mocny album, który tylko umocnił
pozycję Sinbreed na rynku muzycznym. Mając na pokładzie dawnego
wokalistę Seventh Avenue, perkusistę Blind Guardian i takiego
pomysłowego gitarzystę jak Flo Laurin to można wiele zdziałać.
Zespół już jest wśród najlepszych kapel power
metalowych, a tegoroczny „Master Creator” to tylko potwierdza.
Nie ma już na pokładzie Marcusa, która postanowił w pełni
oddać się Blind Guardian, tak więc powraca skład z debiutu.
Jednak muzyka nie jest do końca taka sama. Nowy album ustępuje
„When Worlds Collide” pod względem przebojowości, natomiast
przebija go w kwestii agresywności. Pamiętam jak to w wywiadach Flo
obiecywał ostrzejszy album, który będzie miał w sobie
elementy thrash metalu. Rzeczywiście te cechy wybrzmiewają w
niektórych kompozycjach, ale Sinbreed wciąż gra energiczny i
melodyjny power metal. Nic się nie zmieniło w tej kwestii i każdy
kto był zachwycony poprzednimi krążkami, będzie również
zachwycony „Master Creator”. Charakterystyczne logo na okładce,
odpowiednia tonacja kolorów i soczyste brzmienie to w sumie
standard i nawiązanie do dwóch poprzednich wydawnictw. A jak
przedstawia się sam materiał? Tu nie powinno być aż tak wielkiego
zaskoczenia, bo w końcu panowie nie zawodzą. Flo daje czadu i nie
szczędzi nam mocnych, agresywnych riffów i pomysłowych
solówek. Frederik ma okazje się w końcu wyszaleć i dać
popis swoich umiejętności, zaś Herbie tak jak zawsze śpiewa
zadziorne i ze swoją charakterystyczną chrypą. Doświadczenie
muzyków i ich pomysł na power metal przedkłada się na
jakość kolejnego albumu. Niby nic nowego nie dostajemy, bo słychać
wpływy Sevent Avenue, Gamma Ray, czy Blind Guardian, ale Sinbreed
stara się tworzyć własny styl i wychodzi im to nadzwyczaj dobrze.
„Creation of Reality” to typowy otwieracz dla
Sinbreed. Czyli jest szybko, energicznie i bardzo melodyjnie. Taki
powinien brzmieć współczesny power metal. Nic dodać nic
ująć. Tak agresywnie jak w „Across The Great Divides”
Sinbreed jeszcze nie grał i taka forma bardzo mi odpowiada. Elementy
thrash metalu pojawiają się w nieco toporniejszym „Behind
The Mask” i to jest kolejny mocny punkt tego albumu.
„Moonlit Night” nieco słabszy w swojej formie i w
sumie dziwi mnie to, że właśnie ten kawałek posłużył do
promocji albumu. Nie jest zły, ale Sinbreed nagrał ciekawsze
utwory, które znalazły się na tym wydawnictwie. Jednym z
takich utworów jest bez wątpienia energiczny „Master
Creator”. Sam utwór to miks agresji, przebojowości
i najlepszych zespołów power metalowych. Najwięcej jest w
nim Iron savior, czy Gamma Ray. Nie wiele gorzej prezentuje się
rytmiczny „Last Survivor”, który potrafi
oczarować lekkim i przyjemnym refrenem. Nutka hard rockowego
feelingu dodaje kawałkowi niezłego uroku. Panowie nie odpuścili
sobie nagrania ballady, ale niestety „At the gate”
nie wzbudza takich emocji, jakie powinien wzbudzać. Jest nijaka i
mało wyrazista. Nutka progresywności i takiej nowoczesności
pojawia się w „The Riddle”, który jest
miłym zaskoczeniem. Nie typowym kawałek dla Sinbreed. Z kolei
zamykający „On the Run” ma w sobie elementy folk
metalu co też zaskakuje pozytywnie. Fani Blind Guardian czy Grave
Digger będą zachwyceni tym kawałkiem.
Premiera albumów Sinbreed to zawsze wielkie wydarzenie i nie
lada gratka dla fanów power metalu. Niemiecka formacja rośnie w
siłę i ich muzyka stoi na wysokim poziomie. To przede wszystkim
świetna mieszanka mocnych, ostrych riffów, chwytliwych
refrenów i dobrze dopasowanych melodii. Fani tradycyjnej
szkoły power metalu w postaci Blind Guardian czy Gamma Ray będą
zachwyceni.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz