Bo nie jest to tylko muzyka, to droga życia. Piękne motto, czyż nie? Jaki zespół i jaki album powinien przyjść na myśl? Gamma Ray i „Powerplant”. I jak to bywa w przypadku Gamma Ray, nie ma dwóch takich samych albumów. Jasne styl i sama koncepcja grania jest ta sama, ale każdy album jest inny. „Land of the Free” – bardziej magiczny, bardziej podniosły, tematyka fantasy, „Somewhere...” nieco ostrzejszy, bardziej dynamiczniejszy, tematyka s-f, „Powerplant” cięższy, agresywniejszy, słychać inspirację Judas Priest, poza tym mamy bardziej rozbudowane kompozycje, co tez jest pierwszy raz w przypadku GR. Mamy 3 kompozycje nieco krótsze, a tak to minimum 6 minut trwa utwór. Jak to bywa na scenie metalowej, każdy zespół przeżywa upadki i wzloty ,każdy kiedyś musi coś nowego wprowadzić do swojej muzyki,aby była ona bardziej przystępna, bardziej porywająca no i spełniała wymagania fanów i brzmiała nieco świeżej. Cóż dla Kai i Gammy Ray przyszedł okres w, którym Hansen postanowił troszkę wlać do swojej muzyki nieco świeżości, sporo energii no i ciężaru. Lider zespołu chciał aby jego zespół zaskoczył fanów czymś nowym, chciał udowodnić,że zespół się rozwija I myślę, że to mu się udało. Choć nie należy oczekiwać jakiś drastycznych zmian stylu po tym albumie. Na nowy krążek zespołu przyszło czekać fanom 2 lata. Po Sois każdy miał na pewno niedosyt po niezbyt idealnym albumie, w którym było sporo słodkości i momentów, które nużyły. Tak więc Kai miał szanse naprawiać to co zrobił,czyli dostał szanse powalenia fanów na kolana. Ale czy tego dokonał? O tym za kilka paragrafów...
Produkcją albumu zajął się Kai i Dirk. Okładkę na której widać już znaną postać GR, a także piramidę przypominającą „Poverslave” narysował Darek Riggs, który narysował okładki do kultowych albumów Iron maiden. W sumie widać podobieństwo tytułów GR i IM tym razem – Powerplant – Poverslave. „Powerplant”w porównaniu do poprzedniego albumu jest bardziej dopracowany pod względem brzmienia, kompozycji, a także słychać zwyżkową formę muzyków, począwszy od Dana Zimmermanna, kończąc na Kai'u Hansenie, który z każdym albumem śpiewa coraz lepiej. Tematycznie Powerplant jest kontynuacją tematyki s-f i fantasy.
Różnie to było u Gamma Ray z tymi otwieraczami. A to intro, a to balladowe wejście, a to ostro z kpoyta. Tym razem Kai przeszedł sam siebie. Otwieracz „ Anywhere in the galaxy” może od razu nasuwać klimaty”Painkillera” Judas priest. Jedni potraktują to jako kopiowanie pomysłów od innych, a inny uznają to za znak geniuszu. Szczerze bliżej mi do tej drugiej grupy. Poza judasami słychać tutaj thrash metal w początkowej fazie, gdzie mamy taki riff zbliżający się po takie granie. Wejście jest godne uwagi, podniosłe z klawiszami w tle. Sekcja rytmiczna jest lepsza niż na poprzedniczce, zresztą jak cała reszta. Tak może i jest ciężki i ostry riff rodem z Painkillera. Ale jest to dalej Gamma Ray. Przebojowa i porywająca nie tylko w partiach gitarowych, ale także w refrenie. Tak kawałek bardzo dynamiczny i melodyjny, czyli to do czego przyzwyczaiła nas ekipa Kai Hansean. Udanie wyszło nawiązanie do tematyki z poprzedniego albumu, czyli s-f. Co jest pewną taką nowością, to dłuższe kompozycje. Ów otwieracz trwa 6 minut i pewnie się zastanawiacie, co spowodowało to wydłużenie kompozycji? Ano mamy więcej popisów gitarowych, solówki są dłuższe, bardziej atrakcyjniejsze dla ucha. Mamy piękne pojedynki Kai z Henjem. Kolejnym utworem autorstwa Hansena na tym albumie jest „Razorblade Sigh”, który jest już takim bardziej typowym kawałkiem dla Hansena i Gamma Ray, gdzieś porzucono granie pod Painkillera i grają bardziej w stylu do którego nas przyzwyczaili. Przede wszystkim, mamy rozpoznawalny dla Kai riff, taki nieco skoczny, taki przebojowy i bardzo melodyjny. Jest to jeden z krótszych utwór na płycie i zarazem jeden z tych, który idealnie by się nadawał na singla. Znów chwytliwości i przebojowości co niemiara, co zresztą słychać przez cały utwór jak i przez cały album. 5 minut i też sporo się tutaj dzieje, sporo ciekawych motywów się przewija przez ten krótki utwór. W sumie w podobnej stylistyce jest utrzymany „Send Me a Sign” autorstwa Henja Richtera. Tutaj słychać analogiczny riff co w „I want Out”. Klasyk i do tego często grany na koncertach. Znów nieco krótsza kompozycja, ale nie zmienia faktu, że to klasyk Gamma Ray. No i często fani pomijają „Strangers in The Night” gdzie oprócz Hansena, również Zimermann ma swój udział. Znów mamy dłuższy utwór, znów mamy Judas priest i „Painkiller”, znów mamy szybką petardę i znów killer. Jedna z najlepszych kompozycji na tym albumie, ze ciekawymi zmianami temp, melodii, to jest cała Gamma Ray. Dobra, teraz pora ściągnąć obuwie z nóg i przejść do ogrodu grzeszników. „Gardens of the Sinner' to kolejny klasyk ekipy Hansena, który również trwa 6 minut. Słychać patenty z „Walls of Jerycho” i utwór trzeba przyznać, nieco inny niż pozostałe, bo taki bardziej stonowany, bardziej...koncertowy. Pewnie każdy z was się zastanawiał jakby to było gdyby gamma grał nieco pod thrash? No cóż możecie się przekonać i to właśnie dzięki „Short as Hell”, który jest najcięższą i najostrzejszą kompozycją na albumie, a także w historii zespołu. Słychać w tym utworze przede wszystkim inspirację Megadeth. Kai nie tylko wygrywa taki riff pod ten zespół, ale i śpiewa pod Dava Musteina. No oczywiście kolejny killer na albumie. Gamma Ray weszło w krew granie coverów. Tym razem wybór padł na popowy Pet Show Boys i ich znany hit z lat 80 - „Its a sin” i może nie jest to taki killer jak poprzednie kompozycje, ale pasuje do stylistyki zespołu, jak i klimatu albumu. Kawałek łagodny, skoczny i bardzo melodyjny. Fajnie urozmaica i rozluźnia materiał na tym albumie. Było Heavy Metal is the law, był hołd dla metalu w postaci „Heavy metal mania” a teraz Kai dorobił się własnego hymnu metalowego - „Heavy Metal Universe”. Kawałek ma oczywiste zaloty pod Manowar, ale czy kogoś to rusza? Mnie nie, ważne że kawałek buja i chwali metal. Kompozycja obowiązkowa, jeśli chodzi o koncerty zespołu. Drugą kompozycją autorstwa Richtera „Wings of Destiny” Wiem, można zarzucić jej cukier, słodkość i zgadzam się z tymi osądami. Ale kawałek ma swój urok. Choćby podniosły i tajemniczy refren, a także naprawdę dynamiczną warstwę instrumentalną. To jest Gamma Ray do jakiej zespół nas przyzwyczaił i gdzieś znów przepadło granie pod Judasów lub pod Manowar. Na albumie znalazło się także miejsce dla kompozycji Schlachtera -”Hand of Fate”. Utwór wyróżnia się spośród innych, a to choćby za sprawą bardziej stonowanego tempa, bardziej podniosłego i bajecznego wydźwięku. Gdzieś echa starego Judas Priest są słyszalne, zwłaszcza to słychać w wokalu Hansena i w momencie zwrotki. Można rzec kolejna nie doceniona kompozycja. O końcu świata się mówi nie od dziś, filmów katastroficznych jest pełno, utworów poświęconych tej tematyce tez jest pełno, ale tylko koniec świata wg Kai Hansena mnie zniszczył totalnie. „Armageddon” to dla mnie najlepsza kompozycja na tym albumie, choć takową jest ciężko wybrać z tego przemyślanego i wyrównanego materiału. Armgeddon zaczyna się przede wszystkim ciekawym motywem i z tego właśnie słynie Kai, z genialnych łatwo wpadających motywów. Dalej już mamy czystą galopadę i power metalową jazdę bez trzymanki. Pod tym względem jest to najszybsza kompozycja na albumie. Przez te 9 minut dzieje się bardzo wiele, spora dawka melodii, pięknych pojedynków na solówki, motywów i chwytliwego refrenu. Gamma Ray w czystej postaci. To nie jest jednak koniec świata, a koniec albumu.
Gamma Ray udowodniła tym albumem kilka niezbytych faktów. Stanowią czołówkę power metalowego grania. Między muzykami panuje niezwykła chemia to słychać i widać. Dzięki zrozumieniu przetrwali w tym składzie po dzień dzisiejszy. Udowodnili też tym albumem, że jak mało kto trzymają poziom i nie upuszczają się. Od momentu Land of the Free nie nagrali, aż po dzień dzisiejszy gniota, co też świadczy o klasie zespołu. „Powerplant” jest bardziej dopracowanym albumem, bardziej przemyślanym i nie ma w nim wad. No chyba że ktoś, nie lubi wokalu Kaia, nie lubi cukru w „Wings of Destiny”, czy tez coverów popowych utworów. Jak przystało na elektrownię, jest sporo energii, chwytliwych melodii, porywających refrenów. Gamma Ray tym albumem rozpoczęła nowy etap, a mianowicie cięższej,ostrzejszej muzyki i nie będzie miejsca dla wesołej Gammy ray, o czym będą świadczyć dwa następne albumy. Album został dobrze wyważony i pozbawiony nudnych momentów. Powerplant jest prawdziwą wylęgarnią hitów: Send me a Sign, Razorblade sigh, Gardens of the sinner,Heavy metal universe czy Armageddon są to naprawdę kultowe kawałki, które przesądzają o tym że to Gamma Ray jest wymieniania wśród najlepszych zespołów power metalowych. Nota: 10/10 i dla mnie jest to jeden z najlepszych albumów Gamma Ray.
Gamma ray jest ok:D
OdpowiedzUsuńAle ja tam znam coś lepszego:D
I Ty wiesz,co, mój przystojniaku|:*
kocham Cię:*