Wiecie jak to jest mieć znakomity start? Jak to jest mieć wspaniałych muzyków, ikony muzyki metalowej? Wiecie jak to jest być na szczycie, a później spaść z niego? Wiecie jak to jest być oszukanym przez wytwórnie? Jak to jest próba wrócenia na właściwy tor? Czy wiecie jak ciężko jest odzyskać stracone zaufanie? Ja tego nie wiem, ale pewien zespół z Niemiec wie. Mowa o Helloween. Mieli znakomity start w postaci ep „Helloween” , genialny „Walls of jerycho” potem doszedł jeden z najlepszych wokalistów w historii heavy metalu Micheal Kiske i zespół nagrywa 2 największe albumy w swojej historii - „Keeper of the seven keyes” który okazał się dziełem na którym praktycznie zespół wciąż gdzieś miał zagorzałych fanów i choć nagrywał później wiele albumów, to jednak tak wpływowego albumu nie nagrali. Jednak owa bajka, w której żył zespół nie trwała długo. Od zespołu chodzi lider i założyciel – Kai Hansen, znany dziś z zespołu Gamma Ray. Zastąpił go Roland Grapow, który dzisiaj jest o wiele rozpoznawalny i sławniejszy niż kiedyś i sporo w sumie zawdzięcza Helloween. Z nowym gitarzystą zespół nagrywa 2 najbardziej komercyjne albumy w historii zespołu, a „Chameleon” to nawet w historii metalu. Zespół się pogrążał się, tracił tożsamość, a wszystko na rzecz hard rocka, nawet blues rocka. Po turnee w 1993 roku z zespołu zostaje wyrzucony Micheal Kiske, gdyż zespół nie mógł się z nim dłużej dogadywać. W zespole nie było już także Ingo Schwichteberga, który miał problemy ze zdrowiem, choć z nim wiąże się też inny fakt. Do Helloween przyszedł z Gamma Ray Uli Kusch, zaś Ingo miał trafić ....do Gamma Ray, jednak nic z tego nie wyszło jak wiemy. Na miejsce Kiske, przyszedł z Pink cream 69 Andi Deris, wokalista który jest taką mieszanką Kiske i Hansena. Do dziś śpiewa w Helloween i bezapelacyjnie jest jego liderem. Zespół rozstał się z EMI i dołączył doi Raw Power i pod jej skrzydłami w 1994 roku zostaje wydany „Master of the Rings” który tak właściwie miał wyjść pod innym tytułem. No wystarczy popatrzeć na liczbę pierścieni na okładce i już wiadomo. Tak miał to być „Keeper of The seven keys part 3” i chwało Bogu, że nie jest bo to byłaby kompromitacja i rozczarowanie na całej linii. Jasne są skojarzenia, ale ten album jest nieco inny. Są inni ludzie, jest inny okres. Powrócić jest ciężko, ale mówi się kiedy sięgniesz dna, to już potem może być tylko lepiej i coś w tym jest.
To, że miał to być keeper to słychać przede wszystkim w intrze w postaci „Irritation”, który nie tylko nazwa przypomina Strażnika, ale muzyka w tym kawałku zbliżona jest do intr z dwóch poprzednich kluczników. Fajny kawałek, ale nie ma się co jarać to tylko intro. Powrót do korzeni, czyli do cięższego grania słychać w pierwszym takim klasyku Heloween „Sole Sourvivor”. Utwór stworzony przez duet Weikath/Deris. Słychać, że zespół wraca z dalekiej drogi i chce grać power/heavy metal. Jest ciężki riff, jest sporo atrakcyjnych dla ucha melodii i mamy taki hellowenowy refren. Porównywać Derisa i Kiske nie zamierzam po dwa różne bieguny, ale Deris wniósł sporo świeżości do zespołu, podobnie jak Kusch, który jest znakomitym perkusistą. Drugim takim klasykiem z tego albumu jest mój ulubiony utwór „Where The rain Grows” i to jest taki utwór, który mógłby reprezentować Keeper part 3. Słychać także echa Pink Cream 69. Jest to jeden z najszybszych kawałków na płycie i jeden z tych bardziej przebojowych. Utwór skomponował ten sam duet. Podoba mi się przede wszystkim dynamika, prosty i bardzo melodyjny riff, który nasuwa stary Helloween z Hansenem na pokładzie. Podoba mi się także ten bardzo chwytliwy refren, ale to zawsze było mocną stroną zespołu. Tak również solówka jest taka jak za dawnych lat i Roland Grapow w końcu pokazuje, że gitarzystą jest nie gorszy niż Hansen. Andi Deris przychodząc do Helloween miał już kilka gotowych pomysłów i jednym z nich był „Why?” i tutaj słychać Pink Cream 69. Jest hard rockowy feeling w refrenie, a także w partiach gitarowych. No mamy też takie dość wyraźne klawisze co też jest pewnym novum w muzyce Niemców. Choć jest to bardziej kawałek o zabarwieniu balladowym to i tak jest przyjemny dla ucha, chyba sporo tutaj robi refren i wokal Derisa. Nigdy chyba się nie przekonam do kolejnego dość sławnego kawałka - „Mr. Ego” i jest to utwór Rolanda i to słychać. Bolączką tego utworu jest nudny riff i zbędna dłużyzna w postaci 7 minut i choć jest to najdłuższy utwór na płycie to zarazem jest to najgorszy. Znów słychać sporo klawiszy i nawet progresywnych patentów. I nie wiem czemu, ale klimat nasuwa mi momentami Chameleon. Helloween zawsze był znanych z bardziej luzackich kawałków jak choćby dr.stein czy Rise and fall, tak jest i tym razem. Kolejny klasyk - „Perfect gentleman” i jest on bardziej komercyjny, bardziej luzacki, bardziej śmieszny, ale wciąga i właściwie zostaje w pamięci bardzo długo. Utwór jest prosty i nie ma tutaj jakiś udziwnień, mamy prosty i łatwo zapadający motyw w postaci takie skocznej melodii, a także dzięki prostemu refrenowi. Taki jest właśnie Helloween z Derisem, ale to się podoba albo nie. Fanom Mario Bros i pegazusa na pewnie przypadnie do gustu „The Game is On” które autorem jest Weikath. Jest to bardzo radosny kawałek, znów bardzo chwytliwy i słychać trochę power metalu. Utwór w stylu do jakiego nas przyzwyczaił Micheal Weikath. Utwór dobry, bardzo dobry, ale Weikath miał lepsze w swojej karierze. Również jego autorstwa jest „Secret Alibi” i znów coś z Pink Cream 69 zostało przemycone. Kawałek do szybkich ani udanych nie zaliczam. Jedynie tempo i refren nadają się do chwalenia. No nie ma tutaj energii, nie ma jakieś ciekawej aranżacji, ot co dobry kawałek i nic ponadto. Bardziej rock/n rolowy, taki ocierający się nieco o Depp Purple jest „Take me Home” i kawałek jest dobry ma jest taki radosny i skoczny, ale takich utworów jest tutaj jednak za dużo. Utwór skomponowany przez Grapowa. Na albumie nie zbrakło też pięknej ballady w postaci „In The Middle Of A Heartbeat" i jest to kolejny klasyk. Deris przemycił coś znowu z macierzystej kapeli. Jednym z najlepszych utworów na płycie jest bez wątpienia taki bardziej power metalowy „Still We Go” choć i tutaj słychać progresywne zaloty Grapowa i patenty, które dzisiaj prezentuje w Masterplan. Ale tutaj jest energia i dynamika. Zakończenie albumu w dobrym stylu.
Master of the Rings to dobry album, z kilkoma klasykami, jednak jest kilka wad. Jest nie równy materiał, gdzie jest za dużo luźnych, radosnych kompozycji, jest kilka wypełniaczy. Mamy za to powiew świeżości i kilka dobrych patentów, a zespół wrócił za dalekiej drogi i stawił tym albumem pierwszy krok do odrodzenia, do odbudowania zaufania fanów. Dobry powrót Helloween. Nota: 6.5/10
Od Sole Survivor po Still we go album jest bardzo dobry i zróżnicowany...wypełniaczy nie zauważyłem 9/10
OdpowiedzUsuń