W
tym roku heavy metal obdarował nas naprawdę świetnymi albumy i
wystarczyć tylko spojrzeć na nowe wydawnictwa SAXON, ENFORCER czy
ATTACKER, żeby się przekonać o tym stanie rzeczy. Jednak na tym
nie kończy się, bo wychodzą kolejne jakże udane albumy z muzyką
heavy metalową i znakomitym tego przykładem jest nowy album CULT OF
FOX zatytułowany „Angelsbane”, który ma się
ukazać w kwietniu. Dzięki współpracy z wytwórnią
Rock It up Records miałem możliwość wcześniejszego zapoznania
się z tym krążkiem i swoje odczucia, przemyślenia postaram się
umieścić w niniejszej recenzji.
Zanim
skupię się na samym albumie chciałbym nieco przybliżyć wam sam
zespół. CULT OF FOX to szwedzki zespół heavy
metalowy, który został założony w 2007 roku i w tym samym
roku zaprezentował swoje pierwsze demo w postaci „Kitsunetsuki”.
Rok później pojawiło się kolejne demo, a mianowicie „The
Power we Serve” i w 2011 roku zespół wydał swój
debiutancki album „A vov of vengeance” i po dwóch czas na
nowy krążek, z nową porcją heavy metalu, energicznego, z mocną,
techniczną sekcją rytmiczną, mrocznym klimatem, ostrymi,
drapieżnymi partiami gitarowymi Erika Walberga, który łączy
finezję, lekkość, melodyjność z ciężarem i drapieżności, czy
też z wyróżniającym się specyficznym wokalem Magnusa
Hultmana.
„Angelsbane”
to album, który zbudowany jest w oparciu o powyższe elementy
i piętnuje je z znakomitym skutkiem. One przyczyniają się w pewnym
stopniu, że ten album zasługuje na uwagę fanów heavy
metalu. Drugi album szwedzkiej formacji jest bardziej dopracowany
zarówno od strony technicznej jak i kompozytorskiej. Brzmienie
nieco przybrudzone, z nieco mrocznym klimatem, ale również
bardzo solidne i dopieszczone pod względem detali. Pod względem
kompozytorskim album też brzmi znacznie ciekawej niż poprzednik.
Kompozycje bardziej dopracowane, bardziej dojrzałe, energiczne,
ostre i oddające to co najlepsze w heavy metalu. Jaki rodzaj heavy
metalu zespół preferuje? Jakie wpływy usłyszymy? Z czym się
kojarzy muzyka zawarta na drugim albumie? Cóż wszystkie
pytania sprowadzają się do takich kapel jak PORTRAIT, IN SOLITUDE,
ICED EARTH, czy MERCYFUL FATE i fani tych kapel z pewnością będą
zainteresowani tym wydawnictwem. Jak ktoś nie jest dalej
zainteresowany, to może goście w postaci Christian Lindell
(PORTRAIT), Kenneth Jonsson (TAD MOROSE, TORCH), czy Mattias Nilsson
(SOILWORK) kogoś przekona do zapoznania się z tym wydawnictwem?
Jak
wspomniałem wcześniej szwedzki zespół nagrał album
bardziej dojrzały pod względem kompozycyjnym i czas się skupić na
tym co zawiera „Angelsbane”. Mocne uderzenie na otwarcie albumu?
Czemu nie i „Angelsbane” jest ciężki, mroczny,
stonowany, z wyraźnymi wpływami MERCYFUL FATE i nawet wokalista
czasami stara się piszczeć niczym King Diamond. Wokalista Magnus ma
ciekawą manierę, taką dość specyficzną, może nie powala pod
względem techniki, ale ma sobie to coś, co go wyróżnia, co
nadaję całości odpowiedniego wymiaru. Nieco szybciej, bardziej
melodyjniej jest w „Nine Ones”, który podkreśla
jak biegle przechodzi między motywami gitarowymi Erik Walberg, który
stara się połączyć ciężar heavy metalu z finezją i lekkością
rocka, co przykuwa uwagę. Do tego jego gra jest bardzo dobra zarówno
pod względem rytmiki,jak i techniki. Ta lekkość, pomysłowość
gitarzysty daje się w znaki w kolejnych utworach, w tym i „Throne
Of Skulls” świetnie to ukazuje, a nawet potwierdza fakt, że
zespół nie ma większych problemów z stworzeniem
przeboju. Nie zabrakło też epickiego kawałka, przesiąkniętego
true heavy metalem w stylu MANOWAR, z równie bojowym charakter
i „Rising Flames” to prawdziwa perełka. Ocieranie się o
power metal też tutaj występuje co słychać w energicznym „Ready
For Eternity” i jest to dowód na to, że zespół
potrafi być elastyczny i potrafi nieco urozmaicić materiał w
obrębie ostrego grania. Dla fanów łagodnych dźwięków,
spokojnego tempa i rockowych, ciepłych melodii jest klimatyczna
ballada w postaci „Winter came Silent” , który jest
popisem talentu gitarzysty, który wygra bardzo miłą dla ucha
solówkę, która zbudowana jest na lekkości i finezji,
prawdziwa magia. Nieco progresji wdziera się w stonowany „Black
Magic”, ale też jest to ciekawa kompozycja o dość mrocznym
ładunku emocjonalnym. Rytmy na miarę PRIMAL FEAR słychać w
dynamicznym „My wrath Unleashed”, który po raz
kolejny pokazuje dobre wykorzystanie patentów z gatunku power
metal. Nieco słabszy się wydaje rockowy „The Fire” z
nieco doomowy klimatem. Całość zamyka rozbudowany „The Divine
Kill”, który w rzeczy samej zabija melodyjnością i
aranżacjami.
Ten
młody szwedzki zespół zaskoczył w tym roku, no bo kto by
się spodziewał, że ta kapela będzie wstanie nagrać taki mocny,
agresywny album, oddający to co najlepsze w heavy metalu,
jednocześnie zbliżający się do poziomu płyt tych najlepszych
zespołów jak SAXON? „Angelsbane” to album dopracowany,
przemyślany, bez wad, bez wypełniaczy, z mocną sekcją rytmiczną,
agresywnym brzmieniem i masą ciekawych melodii. Jedno z tych
pozytywniejszych zaskoczeń roku 2013. Gorąco polecam!
Ocena:
8.5/10
Płytę przesłuchałem dzięki uprzejmości :
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz