Nie ma póki co
reaktywacji Rainbow, nie ma solowego albumu Joe Lynn Turnera, ale
jest za Rated X. Kolejny projekt muzyczny, czy też zespół, w
którym kluczową rolę odgrywa Joe Lynn Turner. Jest też
perkusista Carmine Appice, basista Tony Franklin, oraz gitarzysta
Carl Cochran, który z Turnerem już współpracował.
Ta grupka doświadczonych muzyków połączyła siły, aby
nagrać album oddający piękno lat 80, by przypomnieć stare dobre
czasy Rainbow i Deep Purple. To właśnie znajdziemy na debiutanckim
albumie Rated X zatytułowanym po prostu „Rated X”. Klimat Deep
Purple zapewnia klawiszowiec Alessandro Del Vecchio. Konstrukcja
utworów, dobór riffów, styl wykonania oraz to w
jaki sposób wygrywa swoje partie Carl to wszystko sprawia, że
muzyka Rated X spodoba się fanom twórczości Joe Lynn
Turnera, Raibow czy Deep Purple. Mamy tutaj do czynienia z hard
rockiem przesiąkniętym latami 80. Brzmienie trochę za mocne,
trochę zbyt nowoczesne, jak na to co zespół gra, ale można
je zaakceptować. Nie wypałem i odstraszaczem w przypadku tej płyty
jest paskudna okładka, która przypomina oczywiście Giant X.
Muzyka na szczęście jest o wiele ciekawsza. Otwarcie albumu w
postaci „Get Back My Crown” to taki typowy, mocny
kawałek, który daje kopa. Słychać oczywiście Rainbow i
Deep Purple, a to nie powinno dziwić. Do promocji wybrano przebojowy
„This is who I Am” i to był strzał w dziesiątkę.
Stonowany, ale jakże rytmiczny kawałek, który zabiera nas do
najlepszych lat Rainbow oczywiście z okresu komercyjnego. Joe Lynn
zawsze pasował do łagodniejszych, rockowych kawałków, tak
więc nie dziwi mnie taki romantyczny utwór jak „Fire
and Ice”. Dalej mamy żywszy, bardziej energiczny „I
dont Cry no more”. Tutaj dostajemy jakże udany i pomysłowy
motyw, który od razu rozgrzewa do czerwoności. Ciekawym
utworem jest ponury „Lhasa”, który trwa
przeszło 7 minut. Kawałek zaskakuje klimatem rodem z Black Sabbath
i rozbudowaną formą. Z całej płyty wyróżnić należy
jeszcze szybszy „Peace of Mind” no i ostrzejszy
„Stranger in us All”, który ma taki tytuł
jak ostatni album Rainbow. Cała płyta jest dobra, ale brakuje
geniuszu, brakuje zrywu i takiego czegoś zaskakującego. Chciałbym,
że cała płyta była tak energiczna jak „On The Way to
Paradise”. Najlepszy utwór na płycie i taki zagrany
z pomysłem i przekonaniem, że można dosięgnąć tęczy
Blackmore'a. Kto wie może kolejny album będzie ciekawszy? Albo po
prostu sen stanie się rzeczywistością i Rainbow powróci w
glorii i chwale? Bardzo bym tego chciał.
Ocena: 7/10
znana wytwórnia makaronów Frontiers od paru lat produkuje ten sam bezjajeczny produkt, miałki i bez charakteru. Nawet skład osobowy nie ma wpływu na jakość tej papki. Taka spokojna poczekalnie dla zapomnianych, szkoda Turnera i wielu innych..
OdpowiedzUsuńNo coż wszystko to prawda co Łukasz napisał.Płyta dobra a nawet bardzo dobra po 3 latach od debiutu-piszę te słowa bo dzis ją nabyłem.Dziś już też wiemy jak jest bo Rainbow zreaktywował się na kilka koncertów bez Joe i tyle.Reaktywacja wygląda dosc dramatycznie bo wokalista jaki taki ale zespół bez pary a Rysio w tym kapeluszu wygląda jak Dupek Żołędny i podobnie niestety też grają.W zasadzie to taka efemeryda prawdziwego Rainbow...szkoda!
OdpowiedzUsuń