Kapel grających
heavy/power metal jest co raz więcej i trzeba mocno się napracować
by zaistnieć na rynku i przebić się przez silną konkurencję.
Można stosować wiele trików by pozyskać fanów i
zainteresowanie potencjalnych słuchaczy. Oczywiście kiedy marketing
nie występuje i kiedy zespół nie jest rozpoznawalny, a
debiut nie uzyskał większego zainteresowania, to dobrym zabiegiem
jest zaproszenie gości. Takie nazwiska jak Sheepers czy Bayley
potrafią podziałać na wyobraźnię. Tak manewr wykonał hiszpański
Gaelbah na najnowszym albumie „Haxan”. Kapela działa od 2003 r,
ale mają na swoim koncie dopiero dwa albumy. Mają doświadczenie,
wiedzą jak grać heavy metal, w którym przemawia twórczość
Judas Priest, Primal Fear, Helstar czy Gamma ray. Ogólnie
zespół nie porywa się z motyką na słońce i nie ma zamiaru
tworzyć coś innego. Starają się grać mocno, agresywnie i
melodyjnie. Dzięki temu nowy album mimo pewnej wtórności
może się podobać i trafić do szerokiego grona słuchaczy.
Skojarzenia z Primal Fear są jak najbardziej na miejscu bowiem
wokalista Alejandro ma podobną manierę. Potrafi odnaleźć się w
wysokich rejestrach co potwierdza w ostrym „Searching for the
light”. Gości też sprawiają, że płyta jest jeszcze
bardziej zróżnicowana. Taki „Black Widow” z
Blazem na wokalu ukazuje mroczne oblicze kapeli i to, że Gaelbah
sprawdza się w wolnych, topornych kompozycjach. Jest jeszcze
osadzony w klimatach Judas Priest „Live Your Pain z
Sheepersem na wokalu. Kolejny mocny punkt nowego dzieła hiszpańskiej
formacji. Skojarzeń z Primal Fear na płycie jest znacznie więcej.
Wystarczy odpalić zadziorny „Burn the Gods” by się
o tym przekonać. Płyta bardzo dobrze się zaczyna i od samego
początku dobrze nastraja słuchacza. Mamy na start melodyjny „Haxan”
, a potem szybszy „Salvation”, który
osadzony jest w twórczości Judas Priest. Na płycie bardzo
dobrze sprawdzają się rozpędzone petardy pokroju „World on
Fire” czy „To Hell”. Cały czas pojawiają
się ciekawe i godne zapamiętania melodie i najciekawsza z nich
zdobi „Night on bald mountain”. Na płycie
pojawiają się momenty nieco słabsze, gdzie poziom nieco opada, ale
całościowo album się broni. Soczyste brzmienie i ostre riffy Jose
i Josemi potrafią podziałać na zmysły. Fani Primal Fear od razu
pokochają to wydawnictwo. Polecam.
Ocena: 8/10
Jak dla mnie płyta takie mocne 9/10, bo jednak coś mi zgrzytało w brzmieniu.
OdpowiedzUsuńDla mnie płyta bardzo słaba, takie 6/10.
OdpowiedzUsuńA ja nie słyszałem nigdy tego zespołu, ale nazwę znam. Czyli mówisz, że warto?
OdpowiedzUsuńBardzo polecam tę płytę :)
OdpowiedzUsuńJa też polecam :)
OdpowiedzUsuńArtur - jak dla mnie nie warto.
OdpowiedzUsuń