Jedną z największych potęg greckiej sceny metalowej jeśli chodzi
heavy/power metal jest bez wątpienia Innerwish. Nie tak dawno
pisałem o świetnym Forbidden seed czy Diviner, które
powstały z inicjatywy muzyków Innerwish. Teraz po 6 latach
nie obecności, z nowym frontmanem powracają z nowym albumem.
„Innerwish” tak zostało zatytułowane najnowsze dzieło i jest
to Innerwish w pigułce. Na tym krążku znajdziemy wszystko to co
składa się na muzykę greckiej formacji. Wszelkie znaki na niebie
wskazują, że jest to jeden z ich najlepszych albumów. Skąd
taki werdykt?
Piękna i klimatyczna okładka z pewną nutką mistycyzmu jest sporym
atutem, ale nie odgrywa ona głównej roli. Diabeł tkwi w
szczegółach. Zespół dopracował każdy detal i
właściwie ciężko znaleźć jakiś haczyk. Brzmienie jest
soczyste, świeże i mocarne, a nowoczesny charakter podkreśla tylko
klasę zespołu. Nowy wokalista George wpasował się w styl grupy i
ożywił jego konwencję. Słychać od razu, że mamy do czynienia z
profesjonalistami, z bandem grającym heavy/power metal i to na
wysokim poziomie. Jego głos jest drapieżny, tak więc i utwory
takie są. Klimat jaki panuje na albumie buduje napięcie i tak
naprawdę nie wiemy co nas czeka. Największą niespodzianką jest
tutaj bez wątpienia materiał. To co zespół stworzył
imponuje i budzi podziw, że po 6 latach nie zatracili się i nie
stracili zapału do tworzenia ciekawych kompozycji. „Roll The
Dice” to prawdziwy killer. Nasuwa się Helstar, czy Primal
Fear. Na takie utwory warto czekać i pokuszę się o stwierdzenie,
że to jeden z najlepszych kawałków jakie stworzył ten
zespół. Ostry riff, sporo agresji wybrzmiewa w „broken”
i tutaj zespół pokazuje, że nawet w wolniejszych
kompozycjach radzą sobie bardzo dobrze. Marszowy i bardziej epicki
„Machines of Fear” pokazuje jak zespół jest
elastyczny i jak dobrze urozmaica materiał. Kawałek idealnie nada
się na koncerty. Nutka progresywnego rocka wdziera się w nieco
spokojniejszy „Needles in My mind”. Ten utwór
to przykład ile jest warty nowy nabytek zespołu w postaci George'a
Eikosipentakisa. Dalej mamy przebojowy „My World on Fire”
i podniosły „Rain of thousend Years”, które
też należą do mocnych punktów tego albumu. Właściwie nie
ma tutaj słabych kompozycji, które nudzą swoją formą.
Kolejną petardą na płycie w klimatach Primal Fear, Avantasia czy
Gamma Ray jest „Sins of The Past”. Dawno Innerwish
nie grał tak dynamicznie i tak pomysłowo. Jestem za takim obliczem
tej kapeli. Spokojniejszy i bardziej klimatyczny „Zero
ground” też wnosi sporo do tej płyty, zresztą podobnie
jak ballada „Cross the Line”. Wisienką na tym
pysznym torcie jest „Tame the seven seas” , który
pokazuje epicki charakter zespołu. Pięknie zwieńczenie tego
znakomitego krążka.
6 lat czekania to spory kawał czasu. Szkoda, że Innerwish kazał
tyle czekać swoim fanom na nowy album. Jednak nie był to zmarnowany
czas. Zespół przyłożył się do nagrywania nowego materiału
i owocem tego jest świetny „Innerwish”. Płyta bezbłędna,
zróżnicowana i zabierająca nas w różne rejony
melodyjnego heavy/power metalu. Jednym słowem jeden z najlepszych
albumów tej greckiej formacji, jeśli nie najlepszy. Polecam.
Ocena: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz