Od czasów wydania świetnego „Ravenlord” Mystic Prophecy
nie zwalnia tempa. Kapela regularnie wydaje nowe albumy i co
najciekawsze każdy nowy album jest na wysokim poziomie. Przez te
parę lat potrafili nas przyzwyczaić do ostrych riffów, do
niezwykłej przebojowości na swoich albumach, a także do wysokiej
klasy heavy/power metalu. Ostatnie albumy są niezwykle dynamiczne i
pełne energii. Słychać tą niemiecką perfekcję i toporność,
które tylko podkreśla agresywność w sferze partii
gitarowych. Niby od paru lat dostajemy to samo, tak więc nie zdziwi
was fakt, że „War brigade” to kolejny album tej formacji, który
jest w tonacji poprzednich albumów. Nie ma tutaj
niespodzianki.
Jedyną niespodzianką jest to, że zespół mimo trzymania się
pewnych ram wciąż nagrywa udany album i nie przeszkadza tutaj swego
rodzaju wtórność. Niby wszystko już słyszeliśmy na
ostatnich wydawnictwach. Wokalista Liapakis nic nie stracił na
swojej agresywności i jakości. Jego wokal wciąż zachwyca i jest
motorem napędowym Mystic Prophecy. Podobnie ma się sprawa jeśli
chodzi o gitarzystów. Robią swoją, grają dalej w taki sam
sposób i nie próbują kombinować w tej kwestii. Tak
więc po raz kolejny dostajemy mieszankę heavy/power i thrash
metalu. Bez zmian również pozostało agresywne brzmienie czy
konstrukcja utworów. „Follow The Blind” to
typowy otwieracz z mocnym uderzeniem, który idealnie otwiera
nowy krążek. Dalej mamy toporniejszy kawałek w postaci „Metal
Brigade”. Troszkę mało wyrazisty riff się tutaj pojawia,
ale utwór i tak się broni. Zawsze dobrze wypadają power
metalowe petardy w wykonaniu tego zespołu i tutaj też to
potwierdzają. Taki thrash metalowy „Burning Out”
to jeden z najlepszych utworów na płycie. Na płycie
pojawiają się też rasowe przeboje, co potwierdza bardziej hard
rockowy „10 000 miles away” czy melodyjny „The
devil is Back”. Z takich ciekawszych utworów na
pewno warto wyróżnić rozpędzony „War Panzer”,
który oddaje to co najlepsze w tym gatunku, który
reprezentuje Mystic Prophecy. Lekkie wprowadzane, chwytliwa melodia i
wciągający refren, który jest prosty w swojej formie. Na
koniec mamy konkretny hit w postaci energicznego „War of
Lies”. Troszkę dziwnie wypadł cover Tom Jonesa w postaci
„Sex Bomb”.
Kolejna płyta Mystic Prophecy odnotowana i kolejny zachwyt. Troszkę
szkoda, że zespół nie próbuje choć troszkę
zaskoczyć. Wszystko jest dość przewidywalne i oklepane. Póki
to się sprzedaje i są głosy zadowolenia dopóty nic się nie
zmieni w muzyce Mystic Prophecy. Pytanie tylko jak długo uda im się
utrzymać tak wysoką formą? Oby jak najdłużej.
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz