czwartek, 23 czerwca 2011

AXEL RUDI PELL - Tales Of The Crown (2008)





Niemcy to mój ulubiony kraj i to nie pod względem bogatej historii czy też stylu życia,ale pod względem muzyki i właśnie jeśli chodzi o tą kategorię to jest to kraj, który króluje u mnie, a to z prostej przyczyny,wydał na świat takie zespoły jak Gamma Ray, Blind Guardian czy też właśnie Axel Rudi Pell - prawdziwa perła jeśli chodzi o ten kraj. Król melodyjnego metalu i to nie podlega dyskusji i zapewne się z pytacie dlaczego? Ano dlatego, że ten niesamowity gitarzysta zawsze nagrywał znakomite albumy na bardzo wysokim poziomie i co najważniejsze nigdy nie schodził poniżej tego poziomu. Na jego kolejne albumy czeka się z utęsknieniem i tak zapewne było z jego ostatnim albumem „Tales of The crown”, który niestety okazał się pierwszym moim kontaktem z tym zajebistym zespołem i do dzisiaj żałuje, że tak późno,ale lepiej późno niż wcale .A co mnie oczywiście zadziwiło to, że jest to kolejny zespół prosto z Niemiec i oczywiście jestem pełen podziwu dla tego kraju, który wydał na świat tyle zajebistych zespołów, które są już na dzień dzisiejsze obdarzone kultem. Ciekawi mnie ile jeszcze świetnych zespołów nie znam z tego kraju,ale to już temat na inny wywód. Skupmy się na tym albumie.

To że Axel umie zadbać o szatę graficzną albumów wie chyba każdy, no czy kiedyś miał jakąś nieciekawą okładkę? Same przyjemne dla oka a to już jest jeden z powodów dla których warto zaopatrzyć się w oryginał. Produkcja jak wypadła tym razem? Ano tak jak zawsze czyli genialnie .Perfekcja i to pod każdym względem. Już tym niszczy obiekty, nie wyciągając artylerię w postaci 10 killerów, ano tak mamy 10 utworów i są to same przeboje, same killery, nie ma dobrych czy średnich. Same równie genialny utwory i jest to rzadkość czyż nie? Nagrać album wypełniony po brzegi arcydziełami, który wybijają się ponad przeciętność, ale czego można innego się spodziewać po takim artyście jak Axel? No i nie ma to jak zacząć album z grubej rury... „Higher” to prawdziwy kop w twarz, od razu pozycja kolana i tak słucham aż do ostatniej sekundy albumu.
Znakomite tempo, wolne, a riff od razu zapisuję się w mojej głowie, prawdziwy kunszt. Niesamowita praca Axela jest słyszalna już od pierwszych sekund. Najciekawszym zjawiskiem jest oczywiście to, że utwór trwa ponad 7 minut, a ja mam wrażenie jakby słuchał 3 minutowy. Kawałek jest tak genialny, że po prostu człowiek przestaje zwracać uwagę na czas, który płynie tutaj naprawdę szybko. Solówki, które są znakiem rozpoznawczym Axela oraz potęgą tego zespołu są oczywiście więcej niż genialne! A wokalista to kolejny czynnik dzięki któremu album jest genialny! I po genialnym wstępie mamy kolejny killer”Ain't Gonna Win”,który ma bardzo wpadający riff,a to jest tylko przedsmak tego co czeka nas dalej. Znakomite popisy wokalne Johnego oraz chwytliwy refren czego można chcieć więcej? Na albumie nie mogło tez zabraknąć szybkiego wałka,a takim jakim jest „Angel Eyes”- kolejna perełka, z chwytliwym riffem oraz mocnym refrenem. Równie genialny jest „Crossfire” z wyjątkowymi partiami gitarowymi ,takim niecodziennymi ,bo sam kunszt oraz pomysłowość wyciągają ten nieco spokojniejszy utwór na wyżyny. Kolejna perła i tak aż do końca albumu... Nawet ballada która jest istotna w przypadku tego artysty wypada znakomicie,mowa o „Touching My Soul”. Zawsze zwracam uwagę na instrumentalne utwory a w przypadku tego zespołu przywiązuję do nich większą uwagę i tym razem nie zawiódł Axel, bo „Emotional Echoes” to prawdziwy pokaz umiejętności Axela.
Zaś kolejny utwór „Riding On An Arrow” momentami kojarzy mi się z „Make it Real” skorpionsów, a to za sprawą podobnego riffu,wystarczy się przysłuchać z początku.
A co można więcej powiedzieć o tym utworze? No jest to kolejny znakomity utwór na miarę poprzednich, a to cieszy kiedy album jest równy i jest perła za perłą.
Axel zawsze miał żyłkę do długich utworów jak i tytułowych utworów, a najlepszym tego dowodem jest kolejna perła na albumie „Tales of The Crown” i chyba daruję sobie wszystkie rozpisywanie na temat tego genialnego utworu! Arcydzieło i tyle. Numer 9 to najszybszy utwór na płycie „Burning Alive” to się nazywa moc, szybki i melodyjny riff, znakomity refren, majstersztyk. A na koniec kolejna perła „Northern Lights” i znów mamy balladę, który bardzo mi się podoba. Normalnie serce się kraja przy partiach Axela .

Właściwie mógłbym podsumować ten album jednym zdaniem...Arcydzieło, jeden z najlepszych albumów Axela. Ale czy ktoś w to uwierzy?
Nie wiem może przedstawię plusy i minusy( których nie ma ):
Album jest przede wszystkim równy, nie ma wypełniaczy, to już jest na plus.
Kolejną rzeczą jest to, że mamy same perły, przebojowe, perfekcyjne. Następnym plusem są aranżacje, które aż się proszą o owację na stojąco! Na plus zasługuje też znakomita forma wokalna Johna, który zniszczył mnie i jest to na dzień dzisiejszy jeden z moich faworytów jeśli chodzi o wokal. Produkcja albumu to kolejna rzecz, który ciągnie album na wyżyny. No i ostatnim plus to, że album jest jedynym w swoim rodzaju jeśli chodzi o ubiegły rok, a krótki czas oczekiwania na płytę jest oczywiście na korzyść zespołu. Minusy? No nie ma i wątpię, że ktokolwiek znajdzie choć jeden .Pozycja OBOWIĄZKOWA jeśli chodzi o rok 2008!!! Ocena? Zbędna w przypadku takiego arcydzieła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz