niedziela, 19 czerwca 2011

SYMFONIA - In paradisum (2011)


Składy marzeń w muzyce heavy metalowej, dla jednych są spełnieniem marzeń i kopalnią dobrych, nawet bardzo dobrych albumów, a dla innych tylko pretekstem do ponarzekania, że skoro są to sławy to nie mogą zejść poniżej określonego poziomu. Ja jako wielbiciel takich projektów, często sięgam z ciekawości żeby posłuchać jak kilku znanych z innych własnych pierwotnych kapel, tworzą współpracując z innymi wielkimi ludźmi. Piękne jest usłyszeć tych wielkich muzyków w jednym zespole, a jeszcze większym przeżyciem jest ich zobaczyć na żywo. Tematem dzisiejszej rozterki jest projekt mega gwiazd zwany Symfonia. Internet jako źródło informacji dowodzi, że ów projekt został zdruzgotany przez słuchaczy i tak zwanych „znawców”. Czym się nie którzy ludzie kierują? Najwidoczniej oczekują ot wielkich gwiazd wielkich rewolucji, tworzeniem nowych podgatunków, tworzeniem czegoś co wyznaczy nowy trend? Ale takie wygórowane żądania przyczyniają się do niskiej oceny. Symfonia w skład której wchodzą:Andre Matos - śpiew
Timo Tolkki – gitara, Jari Kainulainen – bas, Uli Kusch – perkusja,Mikko Härkin - instrumenty klawiszowe. Są to osoby które zrobiły bardzo dużo w gatunku power metalu. To też każdy mógłby oczekiwać albumu roku. Skoro tyle gwiazd, to nic innego nie może wyjść. Ale gdy otrzymamy coś na miarę czegoś co wcześniej można było skojarzyć z danym pierwotnym zespole to już jest źle. Problem Symfonii polega na tym, że jest to grania albo się lubi albo nie. Jeśli kocha się Stratovarius, Sonate Arctice czy też Helloween to śmiało można sięgać po ten album. Jeśli ktoś nie przepada za takim granie, to na pewno mu szybko obrzydnie ten album. Niechęć do tego albumu może wynikać ze słodkiego wyrazu albumu. Bo krążek nie powala ciężkością czy też nowoczesnością. Bardziej to było u kierunkowane w stronę fanów wyżej wspomnianych zespołów. A że tego typu grania jest pełno, pewnie nie jednym się już przejadło. Cóż każdy ma swoje zdanie. Jednakże ja tam doceniam ten album jako jeden z najlepszych w kategorii power metalu 2011 roku.
Przede wszystkim album oferuje dużą porcję przebojów,dużo melodii osadzonych w typowym schemacie Tolkiego, dużą energiczność, no i przede wszystkim radość z tej muzyki.
Poziom albumu jest bardzo dobry, bo i kompozycje się same bronią.
Album otwiera „ Fields of Avalon” jasne typowy power metalowy kawałek, bez krzty oryginalności, wtórny itp. Ale jeśli ma to swój urok, jeśli porywa, jeśli powoduje że noga sam tupie w rytm utworu i chce się śpiewać z Matosem ten chwytliwy refren? To wtedy należy pogratulować sprytu za stworzenie dobrego kawałka w tym już opatentowanemu graniu, bo przecież Timo grał już tak dawno, dawno temu. Solówki też zawsze były mocnym atutem Tolkiego tak jest i tym razem, ale nie każdemu może podobać się styl grania Tolkiego. Dzisiaj wiele zespołów wg mnie boryka się z problemem stworzenia przebojów, a Tolki to jednak sprawdzona firma o czym można było się przekonać choćby po Revolution Reinasance, z którego Tolki zrezygnował na rzecz Symfonii. Tak „Come by the Hills” jest takim przebojem i zawiera to co najpiękniejsze w power metalu i co najpiękniejsze w stylu Tolkiego. To jest jego znak rozpoznawczy. Typowy melodyjny riff, który buja i porywa do tańca. Sztandarowy refren, melodyjny i łatwo wpadający w ucho. Tak się gra power metal. I takie utwory jak ten tworzą ten album bardzo dobrym.” Santiago” utwór jakby zagrany i stworzony dla Matosa. On kocha takie klimaty. Jest szybko, energicznie i melodyjnie. Matos popisuje się wokalem oraz niezwykłym wpasowywaniem się do warstwy muzycznej. Nieco zaskoczyła mnie środkowa część kiedy utwór diametralnie zwolnił, ale w tym wypadku bardzo udana jest to część. Choć solówka jakoś nie zagrzała mnie do jakiego szaleństwa. Ot co dobrze zagrana solówka bez jakiegoś wielkiego kunsztu. „ Alyana” ballada też jest problemem współczesnych zespołów bo albo są one banalne, bez jakiegoś wyrazu, albo nie wiele mają do czynienia z balladą. W tym wypadku jest dobrze, ale jakiegoś triumfu kompozytorskiego nie uświadczyłem. Ratuje ten kawałek przede wszystkim Matos, bo ma on piękny głos który pasuje do wszystkiego. Wielką skazą tego utworu jest jego długość, a także brak wyrazistego riffu. Mogło to być to lepiej zrobione. „Forevermore” typowa petarda w stylu Stratovariusa czy RR. Znów można mówić o książkowej definicji power metalowej. Tak właśnie się gra power metal, bez jakiś zobowiązań, bez większego jakiegoś wysiłku. Dla fanów stratka czy Helloween kompozycja obowiązkowa. „Pilgrim Road” najkrótszy utwór na albumie, ale nie oznacza to ze najgorszy. Znów dużo wpływów Stratovariusa słychać, ale to nieuniknione kiedy w zespole jest Timo Tolki. Mnie tam się podoba ten utwór, bo ma prosty i chwytliwy refren. Jednak najbardziej przypadł mi do gustu główny riff, dla mnie perfekcja. „In Paradisum” tytułowe utwory zawsze stanowią najważniejszy punkt danego albumu, to one stanowią o fundamencie albumu, to one zawsze są czymś specjalnym. Tak Tolki postawił na epickość i długość. A u niego z tym nigdy nie było problemu. Sporo ma na swoim koncie kolosów, a ten jest jednym z tych najlepszych. Geniusz Tolkiego jeśli chodzi o refren i o klimat. Brawo, ta kompozycja nie ma prawa się nie podobać. „Rhapsody In Black” tutaj z kolei kłania się Freedom Call. Nieco cięższy utwór, co zresztą słychać już na wstępie za sprawą riffu. Jest to kolejna dobra kompozycja na tym albumie. Fakt można było jeszcze nie ją dopracować, to też nie smak lekki pozostaje. Utwór jednak powinien nieźle rozruszać fanów na koncertach. „I walk neon” kolejna typowa kompozycja dla Tolkiego. Szybko, melodyjnie i z piętnem Stratovariusa. Dziwi mnie, że Tolki potrafi odróżnić te grane przez siebie riffy, bo nie które ocierają się o plagiat:P Na koniec „ Dont Let Me Go” tutaj troszkę słuchacz się nudzi. Ot taki smutny kawałek o niczym. Znów Matos staje na głowie żeby ratować sprawę. Nie da się ukryć że utwór nieco ciągnie ogólną ocenę na dół.
Kiedy kończy się album, sporo zostaje w głowie, przynajmniej w moim przypadku tak było. Pozytywne wrażenie motywują do kolejnych odsłuchów, a album na tym nie traci ino zyskuje. O idealnym albumie być mowy nie może, ale o bardzo dobrym i owszem. Doświadczenie zebrane przez muzyków w swoich pierwotnych kapelach przyczyniło się do stworzenia bardzo dobrego albumu, jednakże nie smak pozostaje bo można było osiągnąć coś więcej przy takim składzie. Jednakże mimo kilku nie dociągnięć album oferuje sporą dawkę energicznego power metalu z rodem Stratovaiusa, Sonaty Arcticy czy też Helloween. Nie brakuje również przebojów a kilka słabszych momentów nie psuje końcowego efektu. 8.5/10 polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz