King Diamond, jeden z z najbardziej rozpoznawalnych osobistości sceny metalowej ostatnio przeszedł ostatnio ciężką operację wszczepienia bajpasów. Najważniejsze, że wraca do zdrowia. Jednakże ze względu na zdrowie zawiesił na jakiś czas działalność, smutne ale prawdziwe. To też jego ostatnim dziełem jest „Give Me your Soul...Please” wydany pod szyldem King Diamond w 2007roku. Jest to kolejny bardzo udany album duńczyka. Tylko, że on taki poziom trzymał już od dawna, zawsze poniżej dobrego nie schodził. Album rewolucji jakiejś nie wszczyna. Jest to typowy krążek Kinga, styl ten sam i pomysł ten sam. Tym razem za temat na album posłużyła historyjka o dziewczynce czy też dzieciach, które wracają z zaświatów i zjadają ludzi aby pozyskać ich dusze. Historyjka całkiem fajna, przynajmniej wraz z poszczególnymi utworami zaczyna to nabierać rumieńców. Produkcja też została dobrze przyrządzona jak zawsze przez samego Kinga i Andiego, którzy odegrali też znaczącą rolę przy pisaniu utworów. A jakie są utwory?
Tradycyjnie wszystko zaczyna intro bo jakże inaczej. „The Dead” należy zaliczyć do mocnych wejść, w którym znów są szepty i jest chwytliwa melodia. Kinga to jak dla mnie specjalista od tworzenia klimatu grozy i przy okazji tworzy znakomite krążki. Wokale Kinga zarówno tutaj jak i na całym albumie są wspierane przez węgierkę Liva Zitę, która brała udział już choćby na Puppet Master. Wszystko dalej ciągnie szybki i bardzo energiczny „ Never Ending Hill” i słychać starego dobrego Kinga. Kto jak kto, ale Diamond potrafi stworzyć petardę. Zwrotki tak są śpiewane, że wszystko ładnie wchodzi. Jest melodyjnie, a duet LaRocque/Wead jak zwykle niszczy i udowadniają że bez nich King też by daleko nie zaszedł. Nie brakuje zmian temp, motywów i właśnie kilka krotnych popisów gitarzystów. Należy podkreślić, że King dostał nominację do prestiżowej nagrody Grammy w kategorii „Best metal perfomence” właśnie za ten utwór. Kolejny utwór „Is anybody here?” też trzyma wysoki poziom. Tutaj nieco wolniejsze tempo, ale wszystko napędza riff oraz solówki. Utwór naprawdę fajnie buja i to nie tylko za sprawą chwytliwego refrenu. Szybszego tempa też nie brakuje, tak więc Kinga nieźle sobie radzi ze zmianami tempa, ale to już wiemy nie od dziś. 3 mocne kompozycje za nami a „Black Of Night” przypomina nam najlepsze kompozycje Kinga. Lata 80 się kłaniają. Ze względu na tą diabelną melodyjność i chwytliwy refren, nieco mi to wszystko kojarzy się z albumem „The Eye” ale uważam że każdy dopatrzy się swojej interpretacji. Mamy tutaj wszystko co niezbędne jest killerowi, drapieżny i łatwo wpadający w ucho refren oraz niezwykła pomysłowość przy wyśpiewywaniu zwrotek. Taki już jest Kinga, na każdym kroku imponuje swoim geniuszem. Również genialnie wypada prosty „Mirror, Mirror” i tutaj słychać przede wszystkim popis wokalny Kinga, ale nie zabrakło też oryginalnego riffu, choć gdzieś kiedyś ktoś nagrał podobny. Bardzo fajny posępny klimat i do tego jest bardzo gitarowo. Prosty refren, do bólu powtarzany bardzo szybko wpada w ucho. Znakiem rozpoznawczym Kinga było zawsze wyśpiewanie kwestii „aah ahh”. Wow, połowa za nami, a Kinga trzyma poziom i gdyby dalej byłoby tak samo to nie wahałbym się wystawić maksymalnej oceny. „The Celler” trzyma poziom pierwszej połowy, choć wstęp jest nieco zbyt długi. Fajna melodia, ale nie potrzebnie wydłużona. Początek jest posępny i mało porywający, na szczęście Kinga jakby wyczuł moje narzekania i szybko podkręca tempo. Dalsze cześć utworu jest szybka, melodyjna i przede wszystka wywołuje dreszcze. „Pictures in red” hmm no krótkie intra wypełnione klimatem były zawsze wizytówką Kinga i jego albumów. Tutaj jednak poziom już nie ten, choć jakiś klimat jest utrzymany. Choć dla mnie to nieco słabszy utwór, na szczęście trawa nieco ponad minutę. No i tym sposobem dotarliśmy do kolejnego mocnego punktu albumu, jak dla mnie najlepszego utworu na tym krążku, a mianowicie tytułowego „Give me your Soul”. Do tego kawałka został nakręcony klip. Sam utwór jest perfekcyjny. Wszystko świetnie wyważone, ciężar, melodie, czy też szybkość, a do tego jeszcze ten porywający refren, w sam raz na każdy koncert. To jest kolejny dowód na to, że King ostatniego słowa nie powiedział. Warto też podkreślić, że tutaj słychać w pełnej okazałości talent obu gitarzystów tego zespołu. „The floathing head” tutaj słychać już nieco zmęczenie kompozytorskie. Niby jest mocny riff, który może skopać kilka tyłków. Niby jest jakieś prze tasowania temp. Ale jakoś zabrakło pomysłu na lepsze melodie. Najlepiej wypada tutaj chwytliwy refren. Lepiej prezentuje się taki „Cold As Ice”, gdzie można delektować znów żywszym graniem no i pomysłowością Kinga. Wszystko brzmi nieźle, zwłaszcza refren. Ta kompozycja nie jednemu przypadnie do gustu. Jednym z najbardziej klimatycznych utworów na tym albumie jest z kolei „Shapes of Black”. Utwór może ubogi w gitary, ale melodyjności nie można mu odmówić. No i te tempo to wszystko musi robić wrażenie. Utwór też mógłbym się znaleźć na takim „The Eye”. Niestety dwa ostatnie utwory to jest „ The Girl In the Bloody Dress” i „Moving On” tylko dobre, przy czym pierwszy wymieniony jest bardziej energiczny i ma więcej do zaoferowania.
Give Me your Soul wypada bardzo dobrze i przebija nie jeden ostatni album Kinga, ale nieco brakuje do klasyków. Fani Kinga nie będą zawiedzeni, bo przyzwyczaili się że co płyta to King prezentuje to samo. Zaś ci co go nie lubią, na pewno ten album nie przekona zresztą jak inne. Jest to granie, które się kocha albo nie nienawidzi. Tylko jednego anty fani nie zmienią. Faktu, że King jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej wpływowych muzyków heavy metalowych.
Nota: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz