czwartek, 16 września 2021

SIGNUM DRACONIS - The Divine comedy - inferno (2021)

"Boska Komedia"  włoskiego poety Dantego Alighieri to ponadczasowe dzieło włoskiej literatury.  Poemat przedstawia wizję owej wędrówki autora przez zaświaty od piekła, przez czyściec aż po raj. Opis owych zaświatów i poszczególnych etapów podróży wprawia w osłupienie i nic dziwnego że to dzieło skończone i ponadczasowe. Można rzec, że temat idealny do oprawy heavy metalowego albumu. Jednak taka literatura wymaga czegoś więcej niż nic nie wnoszących riffów i nie potrzebnego chaosu.  Włoski gitarzysta Oscar Grace miał wizje i pomysł jak połączyć temat "boskiej komedii" z muzyką heavy metalową. Zadanie nie było łatwe, ale to co ostatecznie powstało jest czymś więcej niż kolejnym albumem metalowym na rynku. Tak o to powstał projekt muzyczny Signum Draconis i album oczywiście musiał być zatytułowany "The divine comedy - inferno". Jesteście gotowi na podróż w głąb piekła?

Co znajdziemy na płycie i do kogo jest skierowana? Przede wszystkim dostajemy tutaj metalową operę, która jest świetnym miksem heavy metalu, power metalu i symfonicznego metalu. Muzycznie nie brakuje tutaj rozmachu pokroju Rhapsody, Mariusa Danielsena Valley Doom, troszkę też Majestica, czy też ostatniej płyty Blind Guardian. Jest tutaj wszystko, a nawet więcej. Oscar Grace zaprosił ciekawych gości i orkiestrę, aby wszystko nabrało epickości i odpowiedniego rozmachu, który jest wręcz wymagany przy historii zawartej w "Boskiej komedii". Jak się okazuje, ta literatura idealnie współgra z muzyką heavy metalową. Z takich największych nazwisk jak się tutaj przewijają to Mark Boals, ale każdy z nich tutaj robi niezłą robotę. Oscar to prawdziwy czarodziej i stworzył niesamowity świat, które porusza słuchacza i przenosi do zupełnie innej rzeczywistości. Coś pięknego i niesamowitego, bo to nie jest prosta rzecz. Obok Oscara jest też świetny MAx Morreli w roli wokalisty, czy Filippo Martignano w roli klawiszowca. Każdy muzyk to specjalista w swoim fachu i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę. Rozmach płyty przejawia się nie tylko w klimatycznej okładce, soczystym brzmieniu, ale też w samym materiale który liczy 17 utworów i rozbito to na dwie płyty. Tak o to powstał jeden z najlepszych koncept albumów jakie słyszałem.

Na pierwszy strzał idzie nastrojowy i nieco progresywny "in the midway of life Journey". Band znakomicie opowiada historię i buduję napięcie. Dalej mamy lekki i nieco taki teatralny "the mission of virgill". Słychać, że band mocno czerpie z Therion. Płytę promuje podniosły i niezwykle energiczny "gate of hell". Chórki na początku kawałka budują niesamowity filmowy klimat. Co za rozmach i ekspresja uczuć. No i jest w końcu heavy/power metal w symfonicznej oprawie. Jest kop i prawdziwa petarda. Te 3 kompozycje tylko dowodzą jak urozmaicony jest materiał na tej płycie.  "The borderland" ma stonowane tempo i sporo ciekawych gitarowych zagrywek. Chórki znów przyprawiają o dreszcze. Słychać też coś z Judas priest z płyty "Nostradamus". Band czaruje też w marszowym i epickim "whirlwind  of lovers". Jest tutaj sporo symfonicznych ozdobników i słychać nawet neoklasycznego zagrywki Oscara. Więcej ognia i mocy dostajemy w power metalowym "Under eternal Rain" i tutaj muzycy pokazują światowy poziom. Brzmi to świeżo i bardzo pomysłowo. Progresywność i teatralny klimat dają o sobie znać w intrygującym "Burning Graves". Uroczy jest marszowy i melodyjny "phlegethon" i tutaj też nie jest wszystko tak oczywiste. Partie gitarowe imponują melodyjnością i cechami iron maiden. Dużo dzieje się w "Forest of suicides", który momentami brzmi niczym rhapsody czy Royal Hunt. Pierwsza płytę kończy agresywny i bardziej power metalowy "firestorm". Mocna rzecz. 


Druga płyta to przede wszystkim 11 minutowy kolos w postaci "the moats of damnation". Prawdziwa perelka z całej płyty i ma to coś. Dużo się dzieje i nie ma mowy o chaosie. "Cocytus" znów opiera się na mrocznym klimacie i pokręconych melodiach. 

Jest to wyjątkowa płyta, która wyróżnia się stylistyką, rozmachem, świeżym podejściem do tematu symfonicznego metalu. Oprawa i historia są na pierwszym planie, a Gitary i metalowy pazur to sprawa drugorzędna. Minusem jest trochę zbyt długi materiał, ale nie zmienia to faktu że płyta jest jedyną w swoim rodzaju. Uczta dla fanów symfonicznego metalu. 

Ocena: 9/10


 

1 komentarz: