Wielkości AC/DC nie
można kwestionować, jednak zespół ten swój ostatni
album wydał 5 lat temu i raczej nie zanosi się, że jeszcze coś
wydadzą, w końcu teraz im w głowie raczej muzyczna emerytura. Na
szczęście Szwajcarski odpowiednik AC/DC, a mianowicie KROKUS ma się
całkiem dobrze. W 2008 roku kapela po pewnych roszadach powraca do
klasycznego składu z Chrisem Von Rohrem, Fernando Von Arb,
Freddy Steady, Mark Kohler i Marc Storace i w takim składzie został
nagrany album „Hoodoo”, który odniósł znakomity
sukces, który zdobył znakomite recenzje, a zespół
znów wrócił do glorii i chwały nagrywając album na
miarę swoich klasyków. KROKUS będący na fali dawał na
dzieje w przyszłości na kolejny znakomity album z muzyką hard
rockową w stylu AC/DC. Odliczanie i wyczekiwanie na nowy krążek o
tytule „Dirty Dynamite” dobiegł końca i można już słuchać,
oceniać, a zespołowi wystawić rachunek dotyczący nowego albumu.
Względem poprzedniego
albumu „Hoodoo” jest kilka drobnych zmian. Przede wszystkim
chodzi tutaj o kwestie personalne. Odszedł bowiem perkusista Freedy
Steady, no i powrócił do składu po raz kolejny Mendy Meyer (
UNISONIC) jako trzeci gitarzysta. Sesyjnym perkusistą na potrzeby
albumu został Kosta Zifiriou z UNISONIC. Inną taką różnicą
jaka nasuwa się podczas słuchania to fakt, że słychać też
wpływy innych zespołów jak choćby NAZARETH, co słychać w
lekkiej, emocjonalnej balladzie „Help” czy też nieco DEF
LEPPARD w „Dog Song”. Jednak te drobne zmiany nie miały
większego wpływu na styl muzyczny jaki KROKUS od lat prezentuje i
dalej jest to energiczne, melodyjne granie hard rockowe w stylu
AC/DC. Słychać, że zespół dobrze się bawi, czerpie radość
z grania i tą radością zarażają innych. KROKUS w znakomitej
formie i poziom z albumu „Hoodoo” został zachowany. Dalej mamy
dynamicznie, przebojowo, dalej bardzo hard rockowo i bardzo w stylu
elektryków. Nie słychać może tych trzech gitar, ale partie
gitarowe wygrywane przez gitarzystów mimo swoje wtórności
i prostoty porywają i zapewniają rozrywkę na wysokim poziomie.
Jest tutaj szaleństwo, rytmika, jest trzymanie się stylu Angusa z
AC/DC i do tego nie brakuje chwytliwości czy melodyjności. Marc
Storace mimo swoich lat wciąż śpiewa z werwą, z pazurem, łącząc
manierę Bona Scotta i Briana z AC/DC i bez niego nie byłoby mowy o
graniu pod AC/DC. Wysoka forma muzyków to nie jedyna rzecz,
która została po „Hoodoo”, bowiem w dalszym ciągu mamy
to samo mocne, soczyste brzmienie, czy też zwarty, lekki,
energiczny, przebojowy materiał, który od początku do końca
zapewnia przednią zabawę.
Grunt to mocne otwarcie i
„Halleluja Rock;n Roll” do takich z pewnością należy,
choć zespół miał już lepsze otwarcia w swojej karierze.
Utwór prosty, chwytliwy i bardzo melodyjny. Szybki, rock'n
rollowy „Go Baby Go” oddaje to co najlepsze w AC/DC z
Bonem Scottem i KROKUS wykreował tutaj szybki, żywiołowy riff,
szalone tempo i rozgrzewający refren, który porywa bez
reszty. „Rattlesnake Rumble” też inaczej brzmi i tutaj
zespół prezentuje bardziej rytmiczne granie, w średnim
tempie. Nie brakuje wpływów AC/DC ani pomysłowości i jest
to jeden z najlepszych utworów, a raczej hiciorów jakie
zespół nagrał w ostatnim czasie. Album promował tytułowy
„Dirty Dynamite” i to jest 100 % AC/DC. Rasowy kawałek
KROKUS, stonowany, melodyjny i zapadający w pamięci. Nic dziwnego,
że został wybrany na utwór promujący, jednak „Hoodoo”
był lepszym przebojem. „Dirty Dynamite” z pewnością wyróżnia
się ciekawą melodią, która tutaj pojawia się i też nasuwa
inne zespoły aniżeli tylko AC/DC. Po „Go Baby Go” kolejnym,
szybkim, rock;n rollowym utworem jest „Let The God Times Roll”
i tutaj pachnie erą AC/DC z Brianem na wokalu. Nieco słabszym
utworem na tym krążku jest bez wątpienia lekki „Better Than
Sex”, który jest solidny, rockowy, ale bez tej nutki
znakomitości, bez tego ognia, werwy. Dobry tylko też „Yellow
Mary”, który jest takim wesołym, rockowym kawałkiem, a
jednym z najlepszych utworów na płycie jest bez wątpienia
dynamiczny „Hardrocking Man”, który przesiąknięty
jest klimatem westernu, zwłaszcza że pojawia się tutaj melodia
wyjęta chyba z jakiegoś filmu, ale głowy nie dam sobie uciąć.
Bez względu na wszystko jest to kolejny znakomity przebój, o
którym można gawędzić długo. Końcówka albumu jest
dość ciekawa, ponieważ pojawiają się utwory, które znów
mogłyby się znaleźć na płycie AC/DC gdzie śpiewa Brian i jest
to rzadko spotykane w KROKUS, bo oni preferują erę z Bonem Scottem.
„Bailout Blues” to mocniejszy kawałek, który
pasuje stylem do „Stiff Upper Lip” , zaś ciężki „Live
Ma Life” to kawałek, który przypomina album
„Ballbreaker”i to byłoby na tyle jeśli chodzi o zawartość.
KROKUS album „Dirty
Dynamite” potwierdza fakt, że jest na fali, że jest w znakomitej
formie. Jest to album równie znakomity co poprzedni, choć
ustępuje mu nieco pod względem kompozytorskim. Tutaj pojawia się
kilka słabszych momentów, które nie mają większego
wpływu na ostateczny efekt, bo jest to energiczny, mocny album,
który cechuje się melodyjnością i przebojowością. Do tego
całość pachnie na kilometr AC/DC, ale to nie jest nowość jeśli
chodzi o KROKUS. Fani zarówno AC/DC jak i Szwajcarskiej
legendy hard rocka będą zadowoleni, bo zespół gra to do
czego nas przyzwyczaił i nie ma mowy o czymś innym. „Dirty
Dynamite” to póki co najbardziej rockowy album roku 2013.
Ocena: 8.5/10
generalnie zrobili cofkę muzyczno-brzmieniową do AC/DC z przedziału 75-76, a liczyłem po świetnym HOODOO , że pójda w drugą stronę, na bankiet piwny jak znalazł, ale żebym za ten album chciał umierać to raczej nie :D Czas teraz na nowe Rose Tatoo .
OdpowiedzUsuń