Alcatrazz to jeden z tych
zespołów, który miał tendencję spadkową jeśli
chodzi o poziom muzyczny kolejnych albumów. Problem tej kapeli
było obsadzenie funkcji gitarzysty prowadzącego. Yngwie Malmsteen i
potem Steve Vai to utalentowani gitarzyści, ale oni nie zagrzali
długo miejsca w Alcatrazz ponieważ byli zainteresowani własną
solową karierą i bez wątpienia ucierpiał na tym zespół
Grahama Bonetta. Ci dwaj instrumentaliści postawili wysoko
poprzeczkę, której nie udało się osiągnąć przez Dannego
Johnsona, który został pozyskany z zespołu Alice Coopera. To
właśnie z nim został nagrany ostatni i zarazem najsłabszy album
Alcatrazz zatytułowany „Dangerous Games”.
Graham Bonnet prowadzi
niebezpieczną grę, bo jak można nagrać album równie
dynamiczny i energiczny co „No parole for Rock'n Roll” czy
melodyjny i rockowy co „Disturbing The Peace” bez dobrego
gitarzysty, który zachwyci swoją grą i pomysłami? Niestety
nie udało się, bo Danny jest tego typem gitarzysty, który
potrafi grać, ale bez większego pomysłu i polotu. Robi swoje, ale
to w żaden sposób nie wpływa na kompozycje, nie sprawia że
płyta jest energiczna i melodyjna. Tutaj są tylko solidne partie
gitarowe, ale bez tego „czegoś” co było na poprzednich płytach.
Jasne Danny stara się być wiernym tym samym patentom co
poprzednicy, tak więc mamy grania utrzymane w stylu Rainbow i Deep
Purple. Mniej w tym wszystkim heavy metalu i znaczniej więcej rocka,
ale już bardziej komercyjnego. Otwieracz „It's my Life”
to znakomicie potwierdza, bo jest to lekkie i melodyjne granie, który
można puszczać na okrągło w radiu. Inny styl, ale akurat ten
utwór to jeden z lepszych momentów na płycie. Spore
uznanie dla Jimmiego Waldo, który stara się nadrobić braki w
partiach gitarowych. Próba nawiązania do Ritchiego Blackmore
jest słyszalna w stonowanym „That Aint Nothing”,
lecz to utwór bez polotu i pomysłu. Słucha się go nawet
przyjemnie, ale spora w tym zasługa Grahama, którego wokal
jak zwykle jest atrakcją samą w sobie. Dobrym utworem jest tutaj
nieco żywszy i szybszy „No imagination”, ale jak
to ma się do takiego „Jet to jet”? No właśnie nijako. Rasowym
przebojem jest tutaj „Ohayo Tokyo” który
stara się nam przypomnieć czasy debiutu, z tym, że Danny to nie
Yngwie. Do grona utworów na które warto zwrócić
uwagę na pewno jeszcze warto zaliczyć „Double Man”,
który zachwyca ciekawszym klimatem i lepszą grą samego
Dannego.
Alcatrazz popadał w
coraz większy kryzys, a „Dangerous Game” był gwoździem do
trumny tej formacji. Słaby album tylko udowodnił że dalszy żywot
tej formacji nie ma sensu. Graham Bonnet szukał swojego nowego
miejsca w muzycznym interesie, ale nigdzie nie zaznał stałego
miejsca. Alcatrazz na dzień dzisiejszy istnieje i koncertuje, ale
czy to przyniesie coś więcej niż tylko koncerty dla starych fanów
czas pokaże. Kto wie, może Alcatrazz nagra coś wartościowego? Oby
bo brakuje płyt z taką muzyką.
Ocena: 4/10
P.s Recenzja przeznaczona
dla magazynu HMP
POKAŻE !!! Chyba, że autor miał na myśli karę.
OdpowiedzUsuńNie no kolego, trochę przesadziłeś z tą oceną. 4/10 to za nisko za ten album... wiem, że nie jest najwyższych lotów, ale 6 to im się należy. Swoją drogą bardzo ciekawy blog! Moje klimaty, ale może poświęć trochę miejsca dla sprzętu muzycznego, np. słuchawek albo wzmacniaczy? Weź na warsztat coś z Audiomagic (http://audiomagic.pl/) i opisz...
OdpowiedzUsuń