Snowblind to kapela pochodząca z Grecji i jej atutem jest
to, że potrafi okazać, swoje epickie oblicze kiedy trzeba. Muzycznie nawiązują
do takich kapel jak Majesty, Hazy Hamlet czy Ironsword. Działają od 1999 r i
mają na swoim koncie 5 albumów, z czego „One Epic Metal Requiem” to ich
najnowsze dzieło z tego roku. Może tytuł
zwiastuje kiczowaty album, a tak nie jest bo kryje się za tym epicki heavy/Power
metal. Zespół nie tworzy niczego nowego i raczej powiela pomysły innych
formacji, które gdzieś już tam w przeszłości słyszeliśmy, ale robią to z
pomysłem. Dzięki czemu ich nowy album nie jest taki nudny jak mogło się
wydawać. Najważniejsze jest to, że płycie nie brakuje mocnych riffów,
chwytliwych melodii, czy też mocnego uderzenia. To właśnie kompozycje są tutaj
siłą tego wydawnictwa. Pojawiają się
utwory szybsze zabierające nas w klimaty Power metalu lat 90, są kompozycje
bardziej epickie, ale nie brakuje też klimatycznych momentów. Tak więc jest
urozmaicenie, a muzycy dają z siebie wszystko by miało to ręce i nogi. Mike
Galiatos to człowiek, który zajmuje się śpiewem i graniem na gitarze. Wychodzi
mu to całkiem dobrze, choć wokal może niektórych drażnić. Jest dość specyficzny
i pod względem technicznym nie zachwyca. Jednak do takiego epickiego heavy/Power
metal nawet pasuje. Brzmienie nieco takie bez wyrazu i w niektórych momentach
perkusja brzmi jak automat, co na pewno nie działa na korzyść zespołu jak i płyty.
Pomówmy zatem o kompozycjach. Jednym z najciekawszych utworów na płycie jest
stonowany „A light In the darkness”. Tutaj można poczuć ten epicki klimat i
oddanie tradycyjnemu heavy metalowi.
Bardziej melodyjny jest „The Earth is on Fire” czy „Magic
Crown”, które więcej mają cech związanych z Power metalową formułą. Zespół
najlepiej wypada w bardziej rozbudowanych kompozycjach, gdzie kładzie się nacisk
na klimat, na emocje i właśnie to słychać w „Soldier Without a War”
czy „legends Never Die”, który zalatuje pod
twórczość Majesty. Z kolei najszybszym kawałkiem na płycie jest „For
Freedom We Die”. Szkoda, że nie ma na albumie więcej takich
petard, to wtedy momentami nie byłoby tak przewidywalnie i nudno. Mamy jeszcze toporny „We Never Hide” i smutny „Heroes dont Cry” . W taki
sposób kończy się płyta. Miło się słucha, są ciekawe momenty, ale płyta w
całości nie zachwyca i brakuje nieco więcej przebojów. Płyta na raz.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz