Rok temu świat był w
szoku tego co dokonał izraelski band o nazwie Hammercult. To włąsnie
ich drugi album zatytułowany „Steelcrusher” trząsł sceną
thrash metalową. Był to prawdziwy akt heroizmu, bowiem zespół
odciął się od wszelkich trendów i dotychczasowych nam
kapel, starając się stworzyć coś własnego. Jednocześnie ten
album okazał się swego rodzaju powiewem świeżości i przykładem,
że thrash metal nie umarł. Kto polubił tamten album, ten będzie
zmiażdżony tym jak brzmi „Built for War”.
Dwa lata przyszło
poczekać fanom na nowe dzieło, a przez ten czas zespół nie
zmienił się. Pojawił się nowy gitarzysta tj Yuval Kremer, ale i
tak zespół został przy swoim stylu. Tak jak na poprzednich
płytach tak i tutaj nie trzymają się kurczowo jednego gatunku. W
ich muzyce można wyłapać wpływy hardcoru, punka, heavy metalu czy
nawet power metalu. Soczyste brzmienie i agresja została tutaj
przerysowana z poprzedniego wydawnictwa. Jednak jest większe
urozmaicenie, większa ilość przebojów i w efekcie
wszystkiego jest więcej. Zespół pokazał, że chce się
rozwijać i dojrzewać jako zespół. Wokalista Yakir też
pokazuje się, że jest wszechstronnym wokalistą i często próbuje
zaskoczyć w tej sferze. Materiał właściwie też jest urozmaicony
i pełen niespodzianek, który wprowadzają w osłupienie.
Szok, że album jest taki dobry, szok, że jest tyle dobrych melodii,
a największym szokiem jest to, że Hamemrcult stworzył tyle
przebojów. To robi wrażenie. Najpierw wkracza krótkie
intro, które tylko buduje napięcie. Prawdziwa jazda zaczyna
się wraz z „Rise of the Hammer”. Jest nieco
wolniejsze tempo, ale to podkreśla emocje i klimat wojenny. Zespół
właśnie w takiej tematyce gustuje co zresztą słychać po tym
metalowym hymnie. Jednym z najostrzejszych utworów jakie
stworzył Hammercult jest bez wątpienia „I live for this
shit”, który porusza o życiu zespołu na
rozdrożach. Tutaj właśnie można posmakować potęgi thrash metalu
i tego jaki potencjał drzemie w tym zespole. Ostry riff, szybkie
tempo i złowieszczy wokal to jest to co składa się na „Spoils
of War” o tematyce politycznej. Z kolei taki „Ready
to roll” ma w sobie pokłady rock'n rolla i czy speed
metalu. W efekcie wyszedł energiczny i niezwykle melodyjny utwór.
Płyta jest niezwykle dynamiczna i nie ma tu miejsca na niepotrzebne
zwolnienia „Raise some Hell” to kolejna petarda i
znów zespół serwuje 100 % thrash metalu. Zupełnie w
innym klimacie utrzymany jest „Let it roar”, który
zabiera nas w rejony melodyjnego heavy metalu i klasycznego grania.
David/ Kremer to zgrany duet gitarowy i panowie starają się
zaskakiwać ciekawymi pomysłami, nie poprzestawać tylko na agresji.
Zadbali o aspekt techniczny jak i czysto aranżacyjny. Fani
chwytliwych melodii i przebojowego charakteru solówek będą
zachwyceni tym co wyprawiają ci dwaj gitarzyści. To już nie jest
proste i przewidywalne pędzenie na oślep do przodu. Ich
umiejętności przesądziły z pewnością o jakości takich petard
jak „Altar of Pain” czy „Blood and Fire”.
Na dobitkę mamy świetny „Road to Hell” który
wieńczy ten album. To jest zakończenie z przytupem i fajerwerkami.
Hemmercult to nowa jakość
jeśli chodzi o thrash metal. Nowy album to właściwie potwierdzenie
ich wielkości i tego że potrafią nieco ożywić gatunek, który
nieco skostniał. Izraelski band robi furorę i trzymają wysoki
poziom, więc wszystko wskazuje że jeszcze będzie o nich słyszeć
w najbliższym czasie. „Built for War” umacnia ich pozycję na
rynku i pokazuje, że jest to kapela z górnej półki.
Obyło się bez wad i pomyłek, a sam album od samego początku do
końca trzyma w napięcie. Jeśli szukacie emocje i niezapomniane
doznania muzyczne, to nowe dzieło Hammercult je wam dostarczy. Dawno
nie słyszałem tak przemyślanej płyty z kręgu thrash metalu. Ta
płyta to jedno z najciekawszych wydawnictw roku 2015. W skrócie
tak powinien brzmieć thrash metal naszych czasów. Brawo.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz