Niegdyś amerykański
band o nazwie Cellador pokazał, że w USA też da się grać
europejską odmianę heavy/power metalu. Wraz z nimi poszli inni i
tak powstało wiele ciekawych młodych zespołów głodnych
sukcesu. Jednym z nich jest bez wątpienia pochodzący z Portland
band o nazwie Tanagra. Zespół w swojej muzyce zawiera jakby
własną interpretacje stylu wypracowanego przez takie zespoły jak
Hammerfall, Majesty, czy Iron Fire. Chcą brzmieć klasycznie, chcą
przy tym brzmieć jak wiele kapel z lat 80, a ich bronią ma być
przede wszystkim umiejętność tworzenia epickich melodii. To jest
właśnie to co wyróżnia ten młody band, który swoją
karierę z muzyką na poważnie rozpoczął w 2010 roku. Mają
szansę przebić się przez granicę swojego państwa i przyciągnąć
większą rzeszę fanów melodyjnego heavy/power metalu. Może
nie wyróżniają się z tłumu, może powielają wiele znanych
nam pomysłów i schematów, ale nadrabiają czymś
innym. Tanagra to kapela, która idzie po najmniejszej linii
oporu i stawia na proste motywy, na chwytliwe refreny i zapadające w
pamięci melodie. Już otwieracz „Undying Light”
nasuwający najlepszy okres Gamma Ray ma w sobie właśnie takie
cechy. Steven i Josh to są dwaj całkiem dobrze radzący sobie
gitarzyści. Jest szybkość w ich stylu grania, jest ikra, precyzja
i wyrafinowanie. W „Tyranny of Time” zespół
bierze pewne elementy twórczości Iron Maiden czy Edguy. W
efekcie dostajemy energiczny utwór, który brzmi
klasycznie. Ten zespół mimo wszystko ma jedną poważną wadę
a jest nią słaby wokalista. Niestety Tom Socia troszkę zawodzi pod
tym względem. Brakuje mu przekonania, a przede wszystkim techniki.
Więcej żelaznej dziewicy uświadczymy w rozpędzonym „Eliana”
czy „Antietam”i to są mocne punkty tej płyty. Coś
z Hammerfall jest w „Bitter Earth”, z kolei
najostrzejszym kawałkiem na tym krążku jest bez wątpienia
„Planeswalker”, który pokazuje wszelkie
atuty tej kapeli. Nie było też problemów stworzyć utwór
bardziej progresywny, bardziej rozbudowany i przeplatany różnymi
motywami. Właśnie taki jest „10:04pm” czy epicki
kolos w postaci „The Path to Alor”, który
kończy ten album w wielkim stylu. Można rzec, że jest to płyta
lekka i przyjemna w odbiorze, która ma jedno zastosowanie. Mam
nam przypomnieć lata 90 heavy/power metalu w europejskim wydaniu.
Jak widać również i panowie z USA nie mają problemów,
by przenieść takie klimaty na swoją ziemię. Bardzo udany debiut
młodego zespołu, który chce grać europejski heavy/power
metal.
Ocena:8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz