Kiedy mówi się o
amerykańskim power metalu to z pewnością nie można w rozrachunku
pominąć Zandelle. Ta kapela bardziej stara się brzmieć
europejsko, choć nie zmienia to faktu, że przyczynili się do
umocnienia power metalu na rynku amerykańskim. Zandelle to właściwie
band, który może pochwalić się niezłym dorobkiem płytowym,
doświadczeniem na scenie i przede wszystkim umiejętnością
stworzenia muzyki, która pogodzi fanów Judas Priest,
Iron Maiden, Helloween, Fates Warning, czy Iced Earth. W roku 2009
wydali znakomity „Flames of Rage” i to był ostatni przejaw
aktywności zespołu. Pojawiły się zmiany w składzie i pewne
zawirowania, ale teraz po 6 latach Zandelle wraca z nowym albumem
„Perseverance” i z pewnością jest to świetna wycieczka do
korzeni twórczości zespołu i podsumowanie tych świetnych
lat na rynku muzycznym. A co dokładnie nas czeka podczas odsłuchu
najnowszego dzieła amerykanów?
Z pewnością zespół
nie osiadł na laurach i nie poszedł najprostszą drogą nagrywając
po prostu kolejny album. Panowie podeszli do tematu z powagą i
zapałem. Postanowili nagrać album godny tych 6 lat oczekiwania.
Dopracowano każdy szczegół. Okładka mroczna, ale
klimatyczna, a co najważniejsza wpisuje się w kanon amerykańskiego
Power metalu. Z brzmienie jest analogicznie. Jednak zmiany względem
ostatnich dzieł można wychwycić. Zespół jest bardziej
dojrzały i bardziej zgrany. Nowi gitarzyści wnieśli powiew
świeżości i słychać że znają się na swojej robocie. W każdym
utworze jest pełno atrakcyjnych popisów gitarowych, momentami
ocierających się o neoklasyczne zagrywki. Dzieje się sporo i fani
ciekawych riffów i złożonych solówek będą w siódmym
niebie i to wam gwarantuje. Goerge Tsalikis to kolejny bohater tej
płyty. Jego wokale przywołują namyśl największych wokalistów
pokroju Dickinson czy Geoff Tate. To przedkłada się na jakość
nowego wydawnictwa. Skoro technicznie album niszczy obiekty, to jak
to jest w końcu z samymi kompozycjami? „Resurgence”
to właśnie przykład tych neoklasycznych akcentów i to
instrumentalne intro właśnie jest pełno tych smaczków. Po
epickim wejściu zespół przechodzi do konkretów i
„Unending Fortitude” to power metal najwyższych
lotów. Jest podniosłość, są klawisze, które tworzą
odpowiednie tło. Mocny riff i chwytliwy refren zdały tutaj egzamin.
Nie brakuje tutaj ciekawych pomysłów i jednym z takich
najciekawszych jest partia basowa w „Lycanthrope”.
Jest epicki wydźwięk i jest power metal pełną gębą. W „Shadow
Slaves” jest nutka progresywności i true metalu w stylu
Manowar, czyli jednym słowem ciekawa mieszanka stylów. Jednym
z najciekawszych utworów na płycie jest bez wątpienia „End
Game”, który nie tylko pokazuje fascynację i
zamiłowanie zespołu europejskim power metalem, ale też
neoklasycznym spod znaku Yngwiego Malmsteena. To jest właśnie
idealny przykład potencjału jaki drzemie w tym zespole. Znają się
na swoim fachu i wiedzą jak zadowolić swoich fanów. Więcej
emocji i mrocznego klimatu mamy w „Innocence Lost”, gdzie
Iron Maiden spotyka Metal Church. „Midnight
Reign”
bardziej rycerski, bardziej w stylu Gamma Ray czy Rhapsody, ale ma to
swój urok. Też sporo wnosi do muzyki Zandelle klawiszowiec
Josh, który nadaję całości nutki progresywności i buduje
nieco futurystyczny styl. Dobrze to uchwycono w „Persevence”
czy zamykającym kolosie w postaci „Revengeance”.
Troszkę przyszło nam
poczekać na nowe dzieło Zandelle, ale z pewnością zespół
nie zmarnował swojego czasu i nie zaprzepaścił szansy powrotu na
szczyty. Nowy album to właściwie wycieczka do korzeni, to soczysty,
nieco przybrudzony, agresywny power metal, który zadowoli
najbardziej wybrednych słuchaczy. Miło, że Zandelle wciąż się
trzyma i nagrywa bardzo dobre albumy. W końcu to jeden z najlepszych
amerykańskich bandów grających tą odmianę heavy metalu.
Polecam.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz