Szwecja przoduje jeśli
chodzi o kapele grające heavy metal na wzór wielkich formacji
z lat 80 i reprezentują oni tak zwany NWOTHM. Rocka Rollas, Enforcer
czy wielu innych tego typu kapel już pokazało nam że można
odtworzyć z niezłym skutkiem klimat lat 80. Co z tego, że brzmią
jak klony Iron maiden czy Judas Priest, skoro sprzedaje się to, a
każdy fan czerpie z tego radość. Jak się okazuje Niemcy nie chcą
być gorsze w tej kwestii i też starają się wypromować swoje
kapele grające heavy metal w stylu lat 80. Jedną z takich kapel
jest Blackslash. Kapela powstała w 2007 roku z inicjatywy braci
Haas. Clemens pełni rolę wokalistę i trzeba przyznać, że jego
głos sprawia że faktycznie czujemy się jak w latach 80. Może nie
jest jakiś charyzmatyczny, ale śpiewać potrafi i w dodatku
agresywnie wtedy kiedy trzeba. Jego brat Christian wraz z Danielem
Holderle odpowiadają za całą warstwę gitarową i za melodyjność.
To właśnie oni mają największy wpływ na styl grupy, na to jak to
wszystko brzmi. Stawiają na klasyczne rozwiązania, na prostotę i
przede wszystkim przebojowość. Wybrzmiewa często w tym wszystkim
stary Judas Priest, Saxon czy Iron maiden, ale to żadna ujma dla
materiału. To właśnie dzięki tym zapożyczeniom materiał jest
bardziej przyswajalny i łatwiejszy w odbiorze. Można odnieść
wrażenie, że zespół właśnie tak chciał zainteresować
słuchaczy. Zresztą już sama okładka jest w stylu Żelaznej
dziewicy. Wystarczy spojrzeć na główną postać okładki,
która wygląda identycznie jak Eddie. Zespół postawił
na proste i skromne brzmienie, które ma nas przybliżyć do
lat 80. To jest akurat bardzo dobre i przemyślane zagranie zespołu.
Sam materiał jest taki jak być powinien. Chwytliwy, energiczny,
zagrany z polotem i pasją. Słychać, że zespół dobrze się
bawił i czerpie radość zgrania heavy metalu. W tym roku tj 2015
wydali swój drugi album w postaci „Sinister Lightning” i
to dopiero jest uczta dla fanów heavy metalu. Album zaczyna
się od melodyjnego otwieracza „Empire Rising”,
który jest przesycony NWOBHM i starym Iron Maiden. Nie brakuje
przebojów i właściwie każdy utwór nadaję się na
hit. Taki „Steller Master” na pewno. Jeśli ktoś
lubi bardziej rozbudowane kompozycje, gdzie liczy się nie tylko duża
liczba motywów, ale też klimat ten powinien wsłuchać się
uważnie w „Edge of the World”. Trzeba przyznać,
że gitarzyści nie oszczędzają się i w każdym utworze mamy
niezłe solówki, duże pokłady melodyjności i energii.
Bardzo dobrze to odzwierciedla „Rock'n Roll” czy
rozpędzony, wręcz speed metalowy „Wild and Free”.
Na tego typu płytach często najsłabszym punktem są ballady, ale
nie w przypadku Blackslash. „Made of Steel” jest
zbudowana na prostym i pięknym motywie, a sama otoczka jest taka
naturalna, nie wymuszona. Do tego ciekawy refren i dobry spokojny
klimat, co sprawia że utwór wypada naprawdę bardzo dobrze.
Całość zamyka równie udany co reszta utworów „Don't
Touch Me”, który też jak najbardziej przedstawia
zespół w dobrym świetle. Płyta jest może i prosta, może i
wtórna, ale słucha się tego naprawdę przyjemnie. Odżywają
miłe wspomnienia z nabywania płyt Iron Maiden czy Judas Priest. To
już drugi album niemieckiej formacji, ale można odnieść wrażenie
że jeszcze nie raz nas zaskoczą. Fani tradycyjnego metalu powinni
tego posłuchać.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz