Kiedy jedna z ulubionych
kapel wydaje swój najnowszy album to wtedy towarzyszy takie
fajne uczucie. Ta niecierpliwość, ciekawość i wyczekiwanie. W
dodatku zawsze chce się usłyszeć równie dobry album jak
poprzednie, a może nawet na miarę klasyków. Na takie płyty
czeka się z utęsknieniem. To właśnie takie płyty cieszą się
wielkim zainteresowaniem i na ich temat często się dyskutuje. Płyty
Primal Fear to zawsze wielkie święto dla heavy/power metalu i to
nic nowego. Ta kapela działa sukcesywnie od 1997r. Dorobili się
już 11 albumów i każdy z nich zdobył uznanie fanów i
właściwie panowie nigdy nie schodzili poniżej pewnego poziomu.
Ralf Sheepers to jeden z najbardziej charyzmatycznych wokalistów
i jeden z najlepszych w swoim fachu. Występował u boku Kaia Hansena
w Gamma Ray, a potem stworzył swój własny band, który
miał być hołdem dla klasycznego Judas Priest. Tak też się stało.
Tyle lat minęło, tyle roszad w składzie było,a oni dalej swoje
grają. W roku 2016 nic się nie zmieniło. „Rulebreaker” to
typowy album niemieckiej formacji, a może jednak próba
nawiązania do klasycznych albumów? Okładka mówi nam,
że zespół chce wrócić do pierwszych płyt, zwłaszcza
debiutu. Czy rzeczywiście tak jest? Czy udało się nagrać
klasyczny album?
Kiedy do zespołu znowu
na stałe dołączył Tom Naumann jako trzeci gitarzysta to sobie
pomyślałem, że jest to możliwe. Tom zawsze był znakomitym
gitarzystą i miał spory wpływ na brzmienie zespołu i to jak
brzmiały riffy i solówki. Zawsze wyróżniał się
niezłą techniką i pomysłowością. To dzięki niemu Primal Fear
był prawdziwym niemieckim Judas Priest. Jego powrót to była
bardzo dobra wiadomość. „Delivering the Black” był bardzo
dobrym albumem, choć nie był to najlepszy album zespołu. Szanse na
powiew świeżości dawał również nowy perkusista czyli
Francesco Jovino, którego znamy z występów w zespole
Udo Dirkschneidera. Okładka naprawdę jest taka jak być powinna. To
już jest taka klasyczna okładka z orłem w roli głównej.
Nic dziwnego skoro za okładkę odpowiada autor klasycznych okładek
– Stephan Lohrmann. Jacob Hansen stworzył mocne i soczyste
brzmienie, które jest identyczne jak na ostatniej płycie
Primal Fear. Do czego jeszcze nas przyzwyczaił Primal Fear? Ano do
tego, że nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu i zawsze można
liczyć na solidny materiał. Zawsze można liczyć na przebój
i jakieś petardy. Tak jest też i tym razem. Nie wiem tylko czy uda
się nawiązać do klasycznych i tych najlepszych płyt niemieckiej
formacji. To pytanie zadawałem sobie kiedy świat obiegły próbki
„Rulebreaker”. Faktycznie zapowiadał się album, który
może powalczyć z najlepszymi płytami. Jednak czy rzeczywiście
nowy album to drugi debiut czy „Nuclear Fire”? No niestety trzeba
sobie jasno odpowiedzieć, że troszkę brakuje to takiego stanu. Na
pewno nowy materiał jest bardziej poukładany i agresywniejszy niż
na „Delivering The Black”. Przebojów też jakby więcej,
ale mam wrażenie, że „Unbreakable” z 2012 r był bardziej
zróżnicowany i bliższy debiutowi. Nie oznacza to, że
„Rulerbreaker” jest słaby i nie ma nic z klasyki. „Bullet
& Tears” to jeden z tych lekkich i przyjemnych
przebojów, który przypomina debiut. Może jest tutaj
jakiś ukłon w stronę „Breaking the Law”, ale nie jest to żadna
ujma. Zespół zawsze lubił podbierać niektóre pomysły
z Judas Priest. Ten utwór jest energiczny, prosty i pozbawiony
nie potrzebnej toporności. Drugim kawałkiem, który gdzieś
promował ten album był power metalowy „In Metal We Trust”. Taka
petarda w stylu „Nuclear Fire”, który pokazuje, że Primal
Fear nie wypalił się. Stać ich wciąż na metalowe hymny i
prawdziwe killery. Na takie kawałki zwłaszcza się czeka, zwłaszcza
że można po wzdychać do solówek duetu
Karlsson/Naumann/Beyrodt. Dzieje się sporo, choć odnoszę wrażenie,
że band nie wykorzystał w pełni talentu tych panów. Można
było bardziej rozwinąć ten aspekt i dać więcej popisów
gitarowych. Klip nakręcono do ciężkiego, mrocznego „The
End is Near” który pokazuje właśnie tą niemiecką
toporność. Sam kawałek oddaje to co najlepsze w Primal Fear, choć
nie jest to przebój na miarę ich możliwości. Stać ich na
więcej. Ralf jednak pokazuje tutaj, że jest w świetnej formie. To
jest jego fenomen, bowiem on zawsze niszczy swoim wokalem.
Konstrukcja kompozycji zabiera nas bardziej do albumu „New
Religion”, który nie był tak ciepło przyjęty. Na płycie
pojawia się kolejny kawałek, który w tytule ma anioły.
„Angels of Mercy” to ciężki kawałek, jednak
stylizacja bardziej przypomina „Delivering The Black” niż
„Nuclear Fire”. Mocny riff, szybsze tempo i dobrze złożone
partie gitarowe. Troszkę kuleje tutaj refren, który nie
zachwyca tak jak powinien. Tytułowy „Rulebreaker”
to też solidny heavy metal o nieco marszowym tempie i co może się
tutaj podobać to nawiązanie do Judas Priest z lat 80. Najbardziej
ciekawiło mnie jak zespół poradzi sobie z 11 minutowym „We
walk without fear”. Kompozycja jest podniosła, energiczna,
ma mocny riff i sporo ciekawych motywów się tutaj przeplata.
W końcu zespół daje mały popis umiejętności gitarzystów
i szkoda, że tak mało jest tego elementu na nowej płycie. Primal
Fear to przede wszystkim band, który potrafi tworzyć
żywiołowe petardy power metalowe i zawsze takie kompozycje jak „At
war with the world”. Z kolei taki ponury i true metalowy
„The devil in me” to taka udana kalka „Metal
Gods” Judas Priest. Jednym z najlepszych kawałków na płycie
jest „Constant Heart”, który brzmi jakby
powstał w okresie „Devils Ground”. Najsłabiej wypada troszkę
nijaka ballada „The Sky is Burning”.Na szczęście
na koniec mamy kolejną petardę w postaci „Raving Mad”.
Znów można się poczuć jakbyś mi słuchali „The Black
Sun”czy „Devils Ground”. To jest właśnie taki klasyczny
Primal Fear.
Wrócił Tom
Naumann, wrócił autor klasycznych okładek Primal Fear,
wróciła w sumie też chęć zagrania nieco szybciej i
klasycznie. Niestety na tym się skończyło, bo gdzieś pojawiają
się momenty nie dopracowania i nieco słabsze kawałki, które
odstają od reszty. Primal Fear nagrał na pewno album ciekawszy od
„Delivering The Black” z bardziej wyrazistymi kompozycjami, ale
brakuje też różnorodności z „Unbreakable” czy takiej
agresji z klasycznych płyt. Kto wie może ten album będzie
początkiem lepszego okresu zespołu? Zobaczymy, póki co można
się delektować kolejną porcją soczystego heavy/power metalu w
wykonaniu Primal Fear. Polecam.
Ocena: 8.5/10
Bardzo solidna robota,prawie jak zawsze w ich przypadku.
OdpowiedzUsuń