W tych szalonych czasach, gdzie wszędzie nic tylko pandemia, nic tylko protesty miło jest zobaczyć, że pojawia się lekarstwo na to wszystko. Jest nim oczywiście nowa muzyka Ac/Dc. Kultowy band, który nie trzeba nikomu przedstawiać. Żywa legenda hard rocka i ich muzyka nigdy się nie zestarzeje i wciąż cieszy. Znów rozpocznie się prawdziwy szał na Ac/Dc i to może pozwoli nam przetrwać ten trudny czas. No ale do rzeczy. Ostatni album Ac/Dc to naprawdę udany "Rock or Bust". Potem zespół miał trudny czas. Z powodu problemów ze słuchem musiał odejść Brian Johnson, pojawił się Axel Rose, który godnie go zastąpił. Odszedł Cliff Williams, a Phill Rudd miał problemy z prawem. Pojawił się ponownie w roli perkusisty Chris Slade. Troszkę to wyglądało jak cover band, no ale coś się zmieniło w tym roku. Pojawiały się informacje, że wrócił do składu Cliif, Brian i Phill i band powróci z nowym albumem. Muzyki Ac/Dc nigdy dość Nowy album nosi tytuł "Power Up" i promocyjne materiały zwiastowały naprawdę album petardę i jeden z ich najlepszych albumów. Czy tak rzeczywiście jest ?
Dużo mówiło się o tym, że band wyciąga z szafy stare pomysły, który powstały jakieś 20 lat temu i to akurat poniekąd się sprawdza, bo "Power up" brzmi jak mieszanka "Ballbreaker" z "Stiff upper lip" i "Black Ice". Może i faktycznie gdzieś w tym wszystkim czuwa św pamięci duch Malcolma. Zaskakuje na pewno świetna forma Briana, który ostatnio tak dobrze brzmiał na "Stiff upper lip" czy może nawet "The razors egde". Co za charyzma, co za power, no brzmi obłędnie. Ciężko sobie wyobrazić Ac/Dc bez niego i dobrze wrócił. Angus Young gra swoje i tutaj też nie ma niespodzianki. Mam jednak pewne zastrzeżenie i teraz troszkę sobie pomarudzę. Po pierwsze czemu te riffy są jakieś takie stonowane i bez ciekawych melodii? Brzmi to troszkę bez wyrazu. Pójdę dalej w ten wywód, bowiem ciężko o chwytliwe melodie i kiedy płyta się kończy, to w pamięci zostaje nie wiele. Tak problem tej płyty tkwi, że jest jakoś taka mało przebojowa. No ale w ostatecznym rozrachunku to wciąż solidny album Ac/Dc, ale oni przecież nigdy nie schodzą poniżej pewnego domu.
Okładka może i przykuwa uwagę, ale brakuje mi tych okładek, w których pojawiał się Angus Young. Samo brzmienie również takie typowe dla tego zespołu. Obyło się bez niespodzianek. No dobrze przyjrzyjmy się zawartości nieco bliżej.
"Realize" to dobry rockowy kawałek, z nieco szybszym tempem. O ile riff przykuwa uwagę, to sam refren jakiś taki mało zapadający w głowie. Kawałek brzmi jakby został wyjęty z czasów "Black Ice", ale też i gdzieś tam z okresu lat 90. Stonowany "Rejection" jak dla mnie wieje troszkę nudą. Główny motyw jakiś taki ospały jest i nie wykryjemy tutaj przebojowości. Największy hit z tej płyty to bez wątpienia "Shot in the Dark", który jest takim klasycznym hitem Ac/Dc. Jest w końcu przebojowość i zadziorny riff. Refren prosty i taki nadający się na koncert. Wszystko znakomicie gra i nie przeszkadza, że brzmi troszkę jak mieszanka "Stiff Upper Lip" i "Ballbreaker". Więcej radości i takie klimatu wcześniejszych płyt można wyłapać "Through the mists of Time". Kolejny bardziej przebojowy utwór na płycie to nieco mroczniejszy, bardziej zadziorny "Kick You when You re down" i ten utwór przypomina mi czasy "Flick of the Switch", choć też są echa "Ballbreaker". Bardzo udany rockowy utwór i to jest Ac/Dc na jaki się czeka. Ac/Dc zabiera nas do lat 80 w lekkim i przebojowym "Witches spell" i jest ta lekkość, ta finezja i pomysłowość. Bardzo udany hit. Na płycie błyszczy rozpędzony i pełen energii "Demon fire", który brzmi jak miks "Safe in new york city" i "caught with your pants down". To jest Ac/Dc jaki ja lubię najbardziej i to jest mój ulubiony kawałek z tej płyty. Błyszczy tutaj bez wątpienia Angus i oczywiście Brian. Szok, że tacy dziadkowie mają w sobie jeszcze tyle energii. Ciekawy riff ma "Wild reputation" i znów gdzieś słychać echa lat 80 i moje pierwsze skojarzenie to "For thouse about to rock". To kolejny udany kawałek z tej płyty. Nic nie wnoszą do płyty "Money shot", czy "No mans land". Finał w postaci "Code Red" to znów Ac/Dc wysokich lotów z nieco bluesowym feelingiem i tutaj band znów zabiera nas do "Stiff upper lip" i "Ballbreaker". To jest bez wątpienia kolejny hit z tej płyty.
Takie zachwyty, większość utworów tu hity, to co ma na myśli autor pisząc, że "Power up" jest mało przebojowy? Otóż niby tutaj mamy wszystko. Rasowy album Ac/Dc z dobrymi kompozycjami, z kilkoma przebłyskami. Mamy echa kultowych płyt i panowie też są w znakomitej formie, ale same utwory już nie mają takiej siły rażenia jak te choćby z ostatnich płyt. Czy czas coś tutaj zmieni? Zobaczymy. Cieszę się, że panowie wydali ten album, bo ich muzyki nigdy dość, a zawsze jest to muzyka na wysokim poziomie. Może miałem zbyt duże oczekiwania co do tej płyty? Dla mnie to póki co dobry album i kto wie może coś kiedyś się zmieni? Na pewno każdy fan musi znać ten album, ci co nie lubią, ta płyta ich poglądu nie zmieni.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz