Co
roku wypływa jakaś młoda kapela power metalowa i jedna albą mają
do zaoferowania ciekawy materiał, starają się porwać publikę, a
drudzy starają się zaistnieć za wszelką cenę sięgając po stare
i sprawdzone chwyty, lub po po prostu mają pomysł ale umiejętności i
forma nie pozwalają osiągnąć większy sukces. Z tym ostatnim
wiąże się debiutujący w tym roku włoski STARGATE który
stara się mieszać progresywny heavy metal z power metalem i też
nieco symfonicznym metalem czy tez nawet space metalem co czyni dość
atrakcyjnie brzmiący zestaw. Kapela zrodziła się w 2000 roku na
gruzach zespołu ENTROPIA. Choć zespół się rozpadł to
w roku 2010 się odrodził i w 2011 rozpoczęto prace nad debiutanckim
albumem „Byeond Space And Time” którego
owoc można już słuchać od kilku dni. I nie będę ukrywał, że
znajdziemy na tym albumie muzykę specyficzną, daleką od takiego
typowego prostego grania, gdzie mamy słodkie melodie, proste riffy i
zapadający refren tutaj jest zrobione wszystko na przekór.
Miało być za pewnie arcyciekawie, miało być ambitnie, a wyszło jak
dla mnie nudno, bo nie ma emocji, nie ma mocy, nie ma tego czegoś co
by sprawiło że album tętniłby życiem. Muzycy potrafią grać,
mają pomysł na siebie jednak jak wspomniałem brakuje mi tu czegoś.
Fabio Varalta stawia na wirtuozerskie popisy i trzeba przyznać, że
w wielu momentach ten pan ratuje utwory przed klapą i to wszystko
brzmiałoby by bardziej efektownie gdyby było mniej kombinowania i
udziwniania materiału. Z kolei Flavio Caricasole jako wokalista też
się spisuje i jedynie szkoda że przypomina wielu innych wokalistów
z tego gatunku i że nie ma się czym popisać.
Umiejętności
są, mocarne, mięsiste brzmienie jest, pomysł na granie jest,
niestety mimo to są dziury w materiale i pojawiają się ciekawe
kompozycje jak i te totalnie nijakie, które kompromitują
zespół. O specyficznym takim klimacie w stylu s-f jaki jaki
panuje na albumie świetnie świadczy intro „The Wonders
Of nature”. Jeśli o mnie
chodzi to widzę ten zespół w takiej formule jaką
zaprezentował w „Save The World”
gdzie jest i power metal poparty melodyjnością i przestrzenią w
stylu RHAPSODY, PATHFINDER, jest tam też imponująca linia melodyjna
wygrywana przez gitarzystę. Można rzec pierwszy taki typowy
przebój, który zapada w pamięci, może nieco wtórny,
ale dobrze zaaranżowany. Szkoda że to jeden z niewielu ciekawych
utworów na płycie. Ciekawe solówki to atut tego
albumu i to one czasami stanowią jedyna atrakcję w utworze co też
świetnie słychać w pokręconym, zbyt rozbudowanym i ciągniętym
na siłę „ Sands Of Time”.
Długich utworów ciąg dalszy w zadziornym i połamanym
„Nothing's Forever”
jednak tutaj jakoś to nawet przyjemnie brzmi, jednak przesadzono z
czasem trwania, przedobrzono z długimi solówkami, aszkoda bo
kawałek ciekawy w swojej strukturze i pomysłowości. Rockowo –
symfoniczny „Nightspell”
to jak dla mnie pierwszy wypełniacz, który jest strasznie
ciężko strawny, może fani progresywnych elementów łaskawszym
okiem spojrzą na ten utwór? Nic nowego już do albumu nie
wnosi „The Power Within”
znów przesadzono z czasem trwania, z kombinowaniem i znów
najlepiej wypadają solówki. Ogólnie to są dobre
pomysły, ale nie w pełni wykorzystane, a szkoda. Więcej mocnego i
takiego bardziej przystępnego power metalu można usłyszeć w
melodyjnym „Age Of Aquaris”
który jest kolejnym mocnym punktem albumu. Upust
progresywności zespół dał w mrocznym i pokręconym „Ground
zero” który zawiera
jak dla mnie zarówno ciekawe patenty jak i totalnie chybione.
Dobrze prezentuje się też „Hysteria” który ma bodajże
jeden z ciekawszych refrenów na płycie, jednak znów
można było to skrócić do 5 minut, a nie na siłę ciągnąć
to po to żeby miało aspekt progresywny. Podniosłe outro
„Wounded wals” to ciekawe
kompozycja, aczkolwiek również mało wnosi do albumu.
„Beyond
Space And Time” to dowód na to że można mieć pomysł na
granie, można próbować być ambitnym a mimo to można
odnieść porażkę. Zespół młody i pełen ciekawych
pomysłów i na pewno mają potencjał, jednak jak dla mnie
przedobrzyli z tym urozmaicaniem, z tym kombinowaniem, co sprawiło
że żaden utwór nie przebija się przez ten mur, nic z tych
melodii nie trafia do słuchacza. Jest pewne zaskoczenie to jak
zespół bawi się tymi różnymi elementami, ale jest
rozczarowanie jak gubią się w tym wszystkim, nie dając żadnych
podstaw do radości, nie dają powodu dla którego warto byłoby
wracać do tego wydawnictwa. Może w przyszłości jeszcze o nich
usłyszymy? Album mogę polecić fanom progresywnego power metalu,
tym którzy cenią sobie ciekawe pomysły w muzyce i w sumie
tylko im.
Ocena:
5/10
Konfekcja że aż zgrzyta między zębami. Jak dla mnie asłuchalny album.
OdpowiedzUsuńhehe czyli nawet fanowi takich dziwactw nie przypadło do gustu:D Czyli coś na rzeczy musi być:P
OdpowiedzUsuńNo jest ;P
OdpowiedzUsuń