piątek, 11 maja 2012

VELVET VIPER - Velvet Viper (1991)


Jeśli drogi czytelniku nie jesteś fanem kobiecych wokali w heavy metalu to już możesz zaprzestać dalszego czytania niniejszej recenzji, bo zapewne ów zespół jak i jego albumu nie zmieni twojego poglądu. Natomiast fani STEELOVER, CHASTAIN, WARLOCK, HELLION czy też DORO śmiało mogą czytać dalej. W ramach niemieckiej sceny heavy metalowej warto wspomnieć też o VELVET VIPER, który zrodził się na gruzach ZED YAGO. Kapela powstała w 1990 roku z inicjatywy wokalistki Jutty Weinhold i perkusisty Bobiego Schmieda. Muzykę jaką prezentował zespół w owym czasie śmiało można określić jako epic/heavy/power metal, który czerpał całkiem sporo z wyżej wymienionych zespołów. Choć muzycznie VELVET VIPER prezentował się dobrze to jednak nigdy nie zdobył takiej sławy i takiego uznania wśród fanów jak w przypadku ZED YAGO. Pod szyldem VELVET VIPER zostały wydane dwa albumy, z czego debiutancki „Velvet Viper” ukazał się w roku 1991 i trzeba przyznać że paczka dobrych i doświadczonych muzyków była tym czynnikiem który przesądził o tym że album dobrze brzmi i nie ma większych problemów z odbiorem prezentowanej muzyki. No bo jak tutaj podważyć umiejętności Jutty Weinhold która już za sprawą ZED YAGA zaprezentowała swój talent do śpiewania i ma parę w płucach, nie da się też polemizować w przypadku umiejętności duetu gitarzystów Moore ( SKYCLAD) / Szigeti (UDO, WARLOCK) czy też basisty LARSA RATZA ( znanego później z (METALLIUM). Każdy z nich zrobił kawał dobrej roboty, pojawiają się zróżnicowane partie, nieco bardziej wyszukane melodie,c czasami shrederowe partie gitarowe, jest zróżnicowanie kompozycyjny i dobra realizacja samego pomysłu.

Nie udało się uciec przed wtórnością, przed rutyną i w sumie przewidywalnością, bo choć wszystko brzmi tak jak powinno to jednak brakuje elementu zaskoczenia i brakuje też wybitnych i zapadających kompozycji. Mimo mojego narzekania, warto dodać, że album kryje kawał porządnego heavy metalowego grania i sporo atrakcyjnych melodii jak i utworów, wystarczy tylko w słuchać się i poczuć tą moc. „Merlin” to jeden z moich ulubionych kawałków na tym wydawnictwie, jest zadziorność, pomysłowy moty gitarowy, poparty atrakcyjną melodią. Jest lekkość, przebojowość i ta niemiecka szkoła grania i kawałek można zestawić z takim melodyjnym i lekkim, wręcz hard rockowym „Perceval”. "Brainsuckers: Thommyknockers" to kompozycja związana oczywiście z opowieścią STEPHENA KING'a, lecz tutaj gdzieś zamieniono lekkość, przebojowość, na ciężki riff i toporny wydźwięk i w sumie to tylko dobra kompozycja. Motyw Króla Artura pojawia się w metalowym hymnie „King Artur” który też zbytnio niczym nie zaskakuje i znów mamy do czynienia z dobrą kompozycją, której brakuje jakiegoś większego zrywu. Doświadczenie muzyków i ich warsztat muzyków po raz kolejny ratuje kawałek przed nudą i porażką. Lepiej się prezentuje taki metalowy hymn „ HM Rebels” gdzie jest stonowane tempo, mocny riff i dość ciekawe rozplanowane partie gitarowe. Bardzo dobrze się prezentuje najlepszy na albumie dynamiczny „Millstone of Rage” gdzie jest taki miks SAXON z ACCEPT i podobać się może przede wszystkim rozpędzona sekcja rytmiczna, prosty i chwytliwy motyw gitarowy, łatwy zapadający można rzec wręcz koncertowy refren i mamy prawdziwy przebój, który jest wyznacznikiem jak powinien brzmieć cały album. W podobnej konwencji utrzymany jest zadziorny i rytmiczny „Icebreaker”. Zespół dobrze radzi sobie z takim true metalowym graniem, które ma służyć chwaleniu metalu, który ma stawia na mocną sekcję rytmiczną, stonowane tempo i ostry riff, ta receptura sprawdza się w ponurym „Hammer House” shredowym „World Behind the World” gdzie mamy pięknie wygrane solówki i jest to dość ambitnie brzmiąca kompozycja i tutaj można zasmakować nieco epickiego klimatu. Stylistycznie nie wiele od biega od poprzednich true metalowych czy epickich kawałków taki „Lost Children” który oparty jest przede wszystkim na wokalu Weinhold, na bojowej perkusji i na koncertowym wydźwięku. Jest to pewne odzwierciedlenie „United” czy „ Defenders of The Faith” JUDAS PRIEST. O tym że album jest zróżnicowany może świadczyć również ciepła i klimatyczna ballada „ Ring Of Stone” która prezentuje się bardzo okazale.

Od takich nazwisk jakie składają się na VELVET VIPER można by wymagać więcej, można by spodziewać się jakiegoś niszczącego albumu, ale cóż i tak nie jest źle. Jest to bardzo dobry album, który skupia się na przebojowości i solidności. Na próżno szukać tutaj oryginalności, jakiś wyróżniających się kompozycji, lepiej skupić swoją całą uwagę na energii, lekkości i melodyjnemu wydźwiękowi albumu, które przesądzają o tym że słucha się tego całkiem przyjemnie. VELVET VIPER wydał potem jeszcze jeden album i drogi muzyków się rozeszły, rozwiązując ów zespół na dobre.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz