poniedziałek, 7 maja 2012

SODOM - Agent Orange (1989)


Cały świat z fanami niemieckiej legendy thrash metalu SODOM czekał jaki będzie kolejny krok w karierze zespołu, zwłaszcza po wydaniu takiego arcydzieła jak „Persecution Mania”. Czekał w sumie nie tylko świat, ale również konkurencja czyli rodzimy KREATOR, który czynił również ogromne postępy w muzyce. Tak więc zmobilizowany i zmotywowany SODOM po dwóch latach ciężkiej pracy i zmożonego wysiłku prezentuje swój nowy album w postaci „Agent Orange” który w roku 1989 w okresie swojej premiery schodził jak świeże bułeczki i trzeba przyznać, że sukces albumu zapewnił grupie spore wsparcie finansowe i co chyba najważniejsze umocnili swoją pozycję na rynku thrash metalowym wydając właściwie kolejne ponad czasowe arcydzieło, które miało wpływ na ten gatunek heavy metalu. Tutaj zespół też potwierdził już tylko swoją wysoką formę, swój warsztat techniczny, podkreślili po raz kolejny swój styl, to co chcą grać i do czego dążą. Nie wiele się słyszy takich albumów thrash metalowych tak jak właśnie prezentowany przeze mnie „Agent Orange”, który właściwie zaskakuje perfekcją jaką zespół w krótkim czasie opatentował, a to nie jest tak proste. Czasami trzeba kilka lat, kilka płyt aby dojść do takiego stanu. Cóż muzycy z SODOM potrzebowali mniej i już na drugim albumie można było poczuć smak tej perfekcji, jednak jeszcze bardziej to uwypuklono na tym albumie. Imponują również inne aspekty tego wydawnictwa jak choćby niesamowity klimat, atmosfera, jest właśnie to dopieszczone, soczyste, ale jakby bogatsze brzmienie niż na poprzednim albumie i w sumie oddaje ono power tego krążka. Świetnie komponuje się to właśnie czyste, mocarne brzmienie z dzikim, ostrym wydźwiękiem całego materiału. Właśnie podwzględem instrumentalny i umiejętności muzyków z SODOM ten album również wzbudza wielkie emocje. Jest z jednej strony ta niezwykła dynamika którą wytwarza właściwie w dużej mierze perkusista Witchhunter i to on jest tym motorem, który jednocześnie kontroluje tempo gitar, to on jest tez odpowiedzialny za różnego rodzaju urozmaicenia, zwolnienia, nadanie poszczególnym utworom odpowiedniej dynamiki czy ciężaru. Te charakterystyczne przejścia perkusisty można było usłyszeć choćby w przebojowym „Ausgebomt” który przypomina choćby taki „Bombenhagel” z poprzedniego albumu i ciekawie wypadło tutaj lekkie wtrącenie punkowego charakteru. Tak więc można mieć wrażenie że riffy właśnie były inspirowane amerykańską sceną i mieszano te pomysły z niemiecką agresją

Zawartość tym razem bardziej zwarta i mamy 9 kompozycji, które tworzą spójną i urozmaiconą całość. Główną cechą materiału jest bez wątpienia jego ognistość, niezwykła moc, które daje o sobie znać na każdym kroku. Co ciekawe mimo brutalnego, agresywnego charakteru materiału jest niezwykła melodyjność i tutaj trzeba przyznać, że zespół po raz kolejny stworzył bardzo przystępny dla słuchacza materiał, który jest dopieszczony pod każdym względem. Zarówno niezwykła precyzja i pomysłowość przejawia się w w kompozytorstwie jak i wykonaniu i właściwie można zachwalać i zachwalać to co muzycy wyprawiają na tym albumie. Wokal Toma brzmi jakoś bardziej drapieżnie, bardziej wyraziście, więcej w nim ognia, zaś Frank w dalszym ciągu wygrywa zadziorne, dzikie solówki które nie są pozbawione finezji, melodyjności i trzeba przyznać, że gdyby nie on to nie wiem czy album przeszedł by do historii jako arcydzieło. Bawienie się tempem, pojedynek wolnych motywów z szarżami to jest to co jest charakterystyczne dla SODOM i to już świetnie odzwierciedla wyborny „Agent Orange” i ten klimat i tematyka wojenna świetnie się wpisuje w strukturę i styl SODOM, nie będę ukrywał że kocham taki thrash metal. Nie ma mowy o jakimś bezmyślnym pędzeniu do przodu, wszystko ma swój cel, wszystko jest ułożone i poukładane to tez słychać w rozpędzonym i agresywnym „ Tired and Red” gdzie nawet odnajdują się bardziej stonowane heavy metalowe motywy czy też w końcu balladowe spowolnienie. SODOM kocha nie tylko serwować dynamiczny, agresywny thrash metal, ale tak jak to zaprezentował na poprzednim albumie ciągnie go też czasami do heavy metalowego grania co też po raz kolejny uświadamia nas w „Remeber The Fallen” . Z kolei „Magic Dragon” to najbardziej urozmaicony kawałek i zarazem najbardziej rozbudowany i mamy tutaj sporo ciekawych zarówno heavy metalowych jak i thrash metalowych motywów i ten utwór znakomicie pokazuje perfekcję i pomysłowość zespołu. Mało komu udaję się grac tak atrakcyjny i zarazem agresywny thrash metal. Pod względem szybkości i rytmicznego riffu imponuje bez wątpienia „Exhibition Bout „ zaś zadziorność to działka ciężkiego i drapieżnego „Baptism of Fire”. No i całość zamyka oczywiście kolejny cover w historii zespołu czyli „Dont Walk away” z repertuaru TANK.

Co można więcej napisać o tym genialnym albumie? Uważam że to co najważniejsze to wam przedstawiłem jeśli chodzi o „Agent Orange”. Jeden z najlepszych albumów SODOM, jeden z wybitniejszych krążków w historii thrash metalu, który pokazał że można grać technicznie, agresywnie, z polotem, powerem nie tracąc przy tym agresji, brutalności. Perfekcja i muzyczny orgazm.

Ocena: 10/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz