czwartek, 3 maja 2012

WITCHFYNDER GENERAL - Death Penalty (1982)


„Jedno z najwybitniejszych dzieł w okresie NWOBHM” z takimi opiniami można się spotkać w ramach debiutanckiego albumu angielskiej grupy WITCHFYNDER GENERAL. „Death Penalty” to dzieło które zawiera skrzyżowanie wczesnego BLACK SABBATH i JUDAS PRIEST, oczywiście nawiązując do stylistyki NWOBHM pod względem sposobu realizacji, wykonania utworów, gdzie jest ta głośna sekcja rytmiczna, z naciskiem zwłaszcza na partie perkusyjne Steva Kinsilla. Co warto wiedzieć o samym zespole? Ich początki sięgają roku 1979 i nazwę wzięto Generalnego łowcy czarownic, którym był Mathew Hopkins. Po wydaniu mini albumu w 1982 przyszedł czas na debiutancki album który również ukazał się w tym samym roku i była to udana próba odświeżenia nieco zapomnianej w owym czasie formuły starego rocka przesiąkniętym okultystycznym, mrocznym klimatem, a także wczesną działalność BLACK SABBATH. Skojarzeń z tym kultowym zespołem jest znacznie więcej, a to w sferze tego specyficznego, nieco mrocznego brzmienia, a także pod względem umiejętności, gdzie Zeeb Perkes znakomicie imituje Ozziego Osbourne'a i został on obdarzony podobną manierą, zaś gitarzysta Phil Cobe nawiązuje do stylu Tonniego Iommiego i te charakterystyczne zacięcia lat 70 dają o sobie znać zarówno w posępnych riffach jak i emocjonalnych solówkach.

Na albumie trafiło tylko 7 utworów co zapewnia rozrywkę na jakie pół godziny i w sumie dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żeby ten krążek trwał dłużej. Zawartość debiutu to właściwie zbiór bardzo udanych kompozycji, utrzymanych na podobnym poziomie, lecz w tym wszystkim brakuje mi większego urozmaicenia. Ciekawym zabiegiem było otwarcie albumu za sprawą „Invisible Hate” który jest najdłuższą kompozycją i najbardziej rozbudowano. No i oczywiście pojawiają się zróżnicowane motywy, tak jak choćby balladowe intro, potem nieco szybsze motywy, a rozbudowana i urozmaicona solówka to bez wątpienia największa atrakcja tego kawałka. Bardziej przemawiają do mnie dynamiczne utwory, który pod każdym względem przypominają najlepsze dzieła BLACK SABBATH w latach 70 i tutaj należy wymienić wyborny „Free Country” czy też zadziorny „Burning Sinner” który nawiązuje do kultowego „Sabbath Bloody Sabbath”. Choć mamy jasno określone granice owej stylistyki WITCHFYNDER GENERAL to jednak jest pewne urozmaicenie, tak jak to ma miejsce w przypadku tytułowego „Death Penalty” gdzie jest i mroczny klimat, stonowane, ponure tempo, gdzie mamy ciekawy kontrast między partiami gitarowymi, a mocnym basem, który budują tą całą mroczną, ponurą otoczkę i ten element odgrywa tutaj znaczącą rolę. Bas wypełnia pustkę, którą właściwie powoduje brak drugiej gitary i trzeba przyznać, że czasami te partie przyprawiają o gęsią skórkę tak jak choćby to w początkowej fazie „No stayer” który z pomysłowego kawałka, przeradza się w dalszej fazie w takim typowy kawałek nawiązujący nieco do JUDAS PRIEST lat 70. Identyczne skojarzenia mam przy „Witchfynder general” gdzie jest i ten ciężar i zadzior JUDAS PRIEST jak i ponury klimat i takie nieco przybrudzone partie gitarowe w stylu BLACK SABBATH. Te ostatnie oczywiście dominują w tym urozmaiconym i pokręconym kawałku. Całość zamyka psychodeliczny „R.I.P” który oczywiście świetnie oddaje to co się działa przez te 30 minut podczas słuchania tego albumu.

Choć album jest bardzo dobry i sporo tutaj porządnej muzyki, to jednak z czystym sumieniem trzeba wytknąć kapeli prymitywną i mało przekonująca perkusję, a także brak osiągnięcia takiego poziomu muzycznego co BLACK SABBATH, który posłużył im za wzór do swojego stylu grania. Mimo wtórnego charakteru, mimo że to wszystko już gdzieś było i mimo faktu niższego poziomu niż choćby kompozycje BLACK SABBATH, to jednak album może się podobać. Album wzbudził kontrowersje poprzez specyficzną okładkę, a także zainteresowanie poprzez dobrą muzykę.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz