Nigdy nie uznawałem się
za fana chrześcijańskich odmian heavy metalu i jakoś zawsze
stroniłem od tego typu zespołów. Nie dlatego że ma to coś
do czynienia z moją wiarą, tylko uważam że nie do końca idzie
po drodze chrześcijańska tematyka i heavy metal. Mniejsza o to.
Ostatnio na trafiłem na amerykański zespół, który
tworzył w latach 80 i właściwie godnie prezentował ów
nurt, którego tak unikam. O jakim zespole mowa? BARNABAS,
który został założony jeszcze w latach 70, a dokładniej w
1977 i z dość sporym sukcesem działał do roku 1986. Nazwa
oczywiście zaczerpnięta z nowego testamentu i tematycznie powiązań
z biblią i chrześcijaństwem nie brakuje, zaś muzycznie mamy do
czynienia z mieszanką heavy metalu, hard rocka, który nieco
przypominał twórczość WARLOCK, BLOODY SIX, HELLION, czy też
STEELOVER. W muzyce BARNABAS nie brakuje elementów
przypominających blues czy tez muzykę bardziej komercyjną.
Pewnym komercyjnym aspektem jest tutaj też wokal Nancy Jo Mann,
który jest daleki od heavy metalowych, dzikich, zadziornych
wokali, jednak nie jest tez aż tak tragicznie, bo muzycznie jest
lekko, momentami też komercyjnie, więc jest pełna zgodność. Może
BARNABAS nie tworzył ciężkiej, atrakcyjnej i ponadczasowej muzyki,
ale przez 5 albumów nagrywał solidne kompozycje, które
mimo braku jakiś ciekawych pomysłów, aranżacji miło się
słuchało. Moja przygoda z tym zespołem rozpoczęła się od „Feel
The Fire” z 1984. Już sama okładka potrafi przykuć uwagę i
właściwie album został dobrze przygotowany pod względem wizualnym
jak i audialnym, gdzie mamy dobre brzmienie, które jest nieco
komercyjne, łagodne, ale pasuje do melodii, stylu. Gorzej już na
pewno jest w przypadku tego co potrafią muzycy. Na tym albumie wokal
Nancy może odstraszyć niektórych słuchaczy, a wszystko
przez manierę, niezbyt dobre wyszkolenie technicznie, również
niedosyt można odczuć po mało atrakcyjnych partiach gitarowych, a
te wygrywane przez Briana Belew są dobre, ale czasami bez werwy,
mało porywające, mało atrakcyjne, a przecież można było
bardziej nad nimi popracować. Wszystko jest przyzwoicie zagrane,
lecz czegoś brakuje.
Wsłuchując się w materiał nie sposób zwrócić uwagę
na rozbudowany ‘Breathless Wonderment (The Dream Becomes
Reality)’ w którym
przejawia się sporo ciekawych motywów, ale najważniejsze
jest tutaj to że mamy heavy metalowy riff, nieco progresywne
zacięcie, dobrze wbudowane partie klawiszowe i do tego tajemniczy
klimat. Nie sposób wspomnieć o dynamicznym, nieco rock;n
rollowym „Feel The Fire”
gdzie słychać coś z MOTLEY CRUE, z kolei w dynamicznym,
przebojowym „Follow you Up”
słychać coś z VAN HALEN. ‘Northern Lights’
przyciąga uwagę z kolei za sprawą syntezatorów, dużej
dawki elektroniki, ciekawego klimatu i jest to solidna kompozycja,
zaś za najlepszą kompozycję uznaję na tym albumie melodyjny,
dynamiczny o szybkim tempie ‘Suite for the Souls of our
Enemies (Part 1 – Hammer & Sickle)’ ,
reszta niestety już tak nie zapada w pamięci i raczej pozostałe
kompozycje występują w formie wypełniaczy.
„Feel
The Fire” to przeciętne dzieło mające kilka ciekawych melodii,
rozwiązań, jednak nie ma mowy o czymś nadzwyczajnym,
ponadczasowym. Jest kilka zalet ale i też kilka wad, jak choćby
umiejętności muzyków, aranżacje, brzmienie, poziom
muzyczny. To wszystko jest bardzo przeciętne i nie zachęca
właściwie do głębszego poznania owej kapeli. Po tym wydawnictwie
zespół wydał jeszcze jeden album i się rozpadł. Pozycja
raczej przeznaczona dla fanów staroci, które nie są aż
tak znane heavy metalowemu światku.
Ocena:
5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz