Na trzecim albumie Wolf
postanowił w pełni oddać się mrocznemu klimacie, zagłębić
tematykę związaną z złem, szatanem i okultyzmem, co pozwoliło
nieco zedrzeć etykietę klona Iron Maiden i pójść w nieco w
innym kierunku. Oczywiście dalej Wolf pozostał wierny heavy/power
metalu, będąc jednocześnie pod wielkim wpływem NWOBHM. Tylko tym
razem zyskali więcej swobody, przestrzeni do tworzenia bardziej
autorskiej muzyki. Słychać, że „Evil Star” już nie przypomina
nam tego wystraszonego Wilka z debiutu, ani też tego z „The Black
Wings” który był wierni żelaznej dziewicy. To był czas
łowów.
Tym razem Szwedzi
zmienili ikonę jak wzór do naśladowania. Można odnieść
wrażenie, że zespół miał na celu stworzenie albumu na
miarę dwóch pierwszych albumów Mercyful Fate. Udało
się uzyskać to surowe, przybrudzone brzmienie, które miało
potęgować mroczny klimat, jaki został tutaj osiągnięty. Utwory
też osadzone w podobnej tematyce co te stworzone przez Kinga
Diamonda przed laty. Nawet Niklas Olsson śpiewa jak sam King. Te
specyficzne wysokie rejestry, ta maniera, to wszystko jeszcze
bardziej podsyca myśli o podobieństwie do Mercyful Fate. Jednak to
jest dalej ten sam Wolf, którego poznaliśmy w roku 1999.
Dalej dla nich liczy się melodyjność, złożone i pomysłowe
partie gitarowe oddające ducha lat 80. Nie zmieniło się
nastawienie do NWOBHM i nawet „Transylvanian Twilight”
pokazują, że nie tak łatwo zerwać z przeszłością i
zamiłowaniem do Iron Maiden. Tym razem za partie gitarowe
odpowiedzialny jest tylko Niklas i nie słychać, tego że nie
wspiera go drugi gitarzysta. Dobrze to zakamuflowano i nie słychać
tego uszczerbku. W dalszym ciągu jest sporo energicznych, godnych
uwagi motywów, które przesądzają o sukcesie płyty.
Nie pomylicie tego z żadnym innym zespołem. Nieco odstaję od
całości nieco progresywny i stonowany „Devil moon”.
Reszta przejawia się znacznie agresywniej i nie brakuje ciężaru.
Otwieracz „Evil Star” to jeden z największych
hitów Wolf. Utwór nacechowany Mercyful Fate i w dodatku
ma podobny mroczny klimat. Z tym, że tutaj jest wyraźny wpływ
NWOBHM i nie żałują sobie melodyjnego charakteru, gdzie w Mercyful
Fate nie byłoby to do przyjęcia. „American Storm”
wbrew nazwie zabiera nas do brytyjskiej sceny, a także do power
metalu. Co niektórzy stwierdzą, że jest to utwór
będący pochodną Judas Priest i Anninhilator. Wysoki poziom
utrzymuje „The avenger”, który ukazuje
potencjał zespołu. Nie zawsze trzeba grać ostro i szybko by
odnieść sukces, czasami można pójść na kompromis i
zamiast szybkości wybrać średnie tempo, natomiast skupić się na
bardziej wyszukanym motywie. Tutaj zdało to egzamin. Wolf potrafi
także zagrać wysokich lotów heavy metal przesiąknięty
Judas Priest co dowodzi „The Dark”. Na koniec
chciałbym wspomnieć o prawdziwej petardzie czyli „Black
Wing Rider” w którym można nawet na
uparciucha doszukać się pewnych cech thrash metalu. Najostrzejszy
utwór na płycie i kolejny znakomity hit zespołu.
Wolf rośnie w siłę i
tym albumem przypieczętował swój sukces i potwierdził że
wiedzą jak grać wysokich lotów heavy/power metal
przesiąknięty NWOBHM. Znakomity balans między echem lat 80 a
nowoczesnym wydźwiękiem. Jest agresja i jest melodia, a wszystko
utrzymane w mroczniejszym klimacie. Wycieczka w rejony Mercyful Fate
udana i mamy kolejny mocny album Wolf.
Ocena: 8/10
Wolf,obowiązkowy w metalowej bibliotece,mam od dawna i również polecam innym.
OdpowiedzUsuń...dorzucę do tego jeszcze nowy album w 2014 ''Devil Seed''.
UsuńNie inaczej:D Choć ostatni album jakiś taki nudny dla mnie był:P Ale jest to zajebista kapela i mają bardzo udaną dyskografię :D
OdpowiedzUsuńSzykuj siły na kolejną recke od razu po premierze. ;P
Usuńpisania sporo tylko czasu brak, a momentami chęci napisanie kilka recenzji wciągu dnia:P Teraz dochodzą jeszcze mistrzostwa w Brazylii:D
UsuńMETAL & FOOTBALL RULEZZZZ!!! ;D
Usuń