W tym roku powrócił
do świata żywych kultowy band z lat 80, a mianowicie Stormwitch. Ta
kapela dorobiła się kilku naprawdę mocnych albumów, ale
tegoroczny „Seasons of The Witch” to ogromne rozczarowanie.
Zespół zawiódł pod każdym możliwym względem i w
sumie nie ma się co dziwić, skoro obecnie bardziej to przypomina
projekt muzyczny Andiego i Jurgena. Na szczęście powstała bardzo
dobra alternatywa dla fanów Stormwitch. Jest nią Witchbound.
Już na przestrzeni lat 2006/2007 powstawały pomysły na album i
Harald Spangler zdążył jeszcze przed swoją śmiercią opracować
sporo kompozycji. Stefan Kaufmann postanowił dalej ciągnąć ten
band i tak Witchbound w 2013 zmobilizował się jeszcze bardziej. W
zespole pojawili się dawni muzycy Stormwitch tj: Ronny Gleisberg,
Peter Langer i Martin Winkler, a skład uzupełnił Thorsten Lichtner
. Projekt muzyczny szybko przerodził się w prawdziwy band, który
chce wypełnić lukę po nieudanym powrocie Stormwitch. „Tarot's
Legacy” to hołd dla Lee Tarota i starego Stormwitch.
Okładka i nazwa to taki
miły gest dla fanów Stormwitch. Nawiązanie do tradycji i do
legendy jaką jest Stormwitch. Jednak w przeciwieństwie do ekpipy
Andiego i Jurgena Witchbound naprawdę przyłożył się do swojego
albumu. Jeśli szukacie solidnego heavy/power metalu utrzymanego w
tradycyjnym klimacie, nasyconego niemiecką manierą i przebojowością
to dobrze trafiliście. Witchbound nie dość że nawiązuje do
twórczości Stormwitch i to tego najlepszego okresu, to
jeszcze stara się nas zaskoczyć i stworzyć swój własny
styl. Nie ma w tym kiczu, a zespół stawia na energiczne
tempo, dużą dawkę przebojowości. Jest to szczere i przemawia do
słuchacza. Zespół nie marnował czasu i nagrał aż 14
utworów. Mamy niezły rozrzut i każdy znajdzie coś dla
siebie. Zaczyna się od „Dance into The Fire”,
który promował ten album. Jest klimat lat 80, mieszanka heavy
metalu i hard rocka, a wszystko zagrane z pomysłem. To dobrze rokuje
i zachęca do zapoznania się zresztą. „Mauritania”
to też bardziej melodyjny kawałek o zabarwieniu hard rockowy, ale
pokazuje że w kapeli jest potencjał. Przykładem mocnego, rasowego
heavy metalu w stylu lat 80 jest choćby taki żywszy „Jesters
day”. Bardzo podoba mi się „To search for the
Grail”, który ma riff na miarę twórczości
Dio i to jest mocny atut tego kawałka. Nie zabrakło też
przyspieszenia i typowego heavy/power metalu w niemieckiej odsłonie
i taki Holy Ground” to dobry przykład tego. Oscar
Dronjak z Hammerfall pojawia się gościnnie w „Keep The Pyre
Burning” i to kolejny dobry powód dla którego
warto sięgnąć po debiutancki album Witchbound. Po kilku
przerywnikach pojawia się kolejna petarda w postaci „Die
sword in Hand”. Kto lubi true heavy metal i Accept ten
powinien wsłuchać się w mocarny „Sands of Time”.
Całość zamyka romantyczna ballada w postaci „Trail of
Stars”.
To co się nie udało
Stormwtich udało się wykonać Witchbound na debiutanckim albumie.
Jest heavy/power metal na wysokim poziomie, jest pomysł na
kompozycje, jest tradycja, doświadczenie, a przede wszystkim zespół
oddaje hołd Stormwitch. Miło, że dawni muzycy nie poddali się i
stworzyli coś własnego, co wypełni lukę po nieudanym powrocie
Stormwitch. Dla fanów heavy/power metalu jest to pozycja
obowiązkowa, że o fanach Stormwitch nie wspomnę.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz