Klasyczny
metal to jest coś co dobrze wychodzi polakom. Pełne oddanie
tradycji i nawiązanie do takich klasycznych zespołów jak
Iron Maiden, Judas Priest, Running Wild, czy Dio. Dzięki temu
powstało wiele polskich gwiazd, które odniosły sukces w tej
dziedzinie stając się inspiracją dla młodszego pokolenia. Ceti,
Turbo, Tsa, Monstrum czy nawet Crystal Viper pokazały, że Polska
nie jest gorsza. Nie brakuje młodych ludzi, którzy podążają
tym śladem. Pochodzący z Chorzowa Event Urizon to znakomity
przykład tej fali. Kapela powstała w 2010 r na gruzach Caliburnus i
to z inicjatywy wokalisty Łukasza Krauzea, perkusisty Marcina
Pawełczyka i gitarzysty Krzysztof Machury. Ostatecznie zespół
uzupełnili po licznych roszadach basista Krzysztof Poczta i
gitarzysta Radosław Matysek. W 2013 roku światło dzienne ujrzała
epka „Revolution”. Właśnie na tym wydawnictwie chciałbym się
skupić. Dzieło z jednej strony wtórne, przewidywalne i
niczym nie zaskakujące w swojej formie, a z drugiej jest to album
szczery, melodyjny i zagrany z zaangażowaniem. Soczyste brzmienie,
śpiewanie w języku angielskim oraz wykonanie do końca myli nas co
do pochodzenia grupy. Panowie zadbali o to, by album robił wrażenie
za granicą. Kto lubi tradycyjne granie w niezbyt skomplikowanej
formie, ten z pewnością polubi ten band. Chłopaki grają szczerze
i każdy utwór to dobra zabawa i wycieczka w znane nam rejony
przetarte przez Iron Maiden, czy Judas Priest. Zaczyna się od
klasycznego „The Darkest Night” to bardzo
schematyczny utwór, który mocno jest zakorzeniony w
twórczości żelaznej dziewicy. Wokal Łukasza przypomina
nieco styl śpiewania Blaze'a Bayleya. Jak ktoś wątpi, że Machura
i Matysek nie są wstanie stworzyć ciekawych partii solowych czy
porwać ciekawym riffem to niech odpali rytmiczny „Walls of
Fire” czy progresywny „Im Revolution”.
Zespół właściwie na dobre przyspiesza w „Abyss of
Hell”. To jest jeden z mocniejszych punktów tej
płyty. Pozostałe 3 kawałki to bonusy w postaci utworów
będących częścią dema z 2011 r. „Nightrider”
to klasyczny heavy metal z domieszką Judas Priest czy Saxon.
„Battlefield” to utwór już bardziej
wyrafinowany i w rycerskim klimacie, ale ma to swój urok. Na
sam koniec zespół zostawił szybki, energiczny „White
Skull”, który przywołuje na myśl najlepsze lata
Iron Maiden. Niezła mieszanka tradycji, brytyjskiej stylistyki i
wszystko zbudowane na prostych motywach. Rewolucji muzycznej nie ma,
ale z pewnością Event Urizen może namieszać na rynku
zagranicznym. Czekamy teraz na pełnometrażowy album, który
będzie dobrą konkurencją dla Enforcer, czy White Wizzard.
Ocena:
7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz