czwartek, 30 maja 2024

RHAPSODY OF FIRE - Challange the wind (2024)


 
Nie ma Luca Turilli, nie ma Fabio Lione, nie ma Alexa Holzwartha, a włoski Rhapsody wciąż gra i tworzy nową muzykę. Ze starego składu przetrwał klawiszowiec Alex Staropoli, który też odgrywa ważną rolę w muzyce Rhapsody.  Pierwszy album, po zebraniu nowego składu był strzałem w dziesiątkę. "The Eight mountain" to jeden z ich najlepszych albumów, a wokalista Giacomo Voli pokazał się z znakomitej strony. Z miejsca stał się jednym z najlepszych wokalistów młodego pokolenia. Druga cześć tej sagi w postaci "Glory for salvation" to tylko dobry album, a najnowszy"Challange the Wind" jest między nimi. Nie jest to płyta idealna, ale lepsza od poprzedniczki.

Jest Power metal, jest podniosłość, jest szybkość, rozmach, epickość i duża dawka ciekawych melodii. Niby wszystko się zgadza, a jednak potrafi się wedrzeć nuda i przewidywalność. Do ideału brakuje troszkę i chyba najbardziej brakuje błysku geniuszu i tych przebojów z "The Eight Mountain".  Giacomo to wiadomo mistrz i potrafi czarować swoim głosem. Na pochwałę zasługuje również gitarzysta Roberto De micheli, który jest mocno zaangażowany i stara się wygrywać ciekawe melodie czy solówki. Jest poprawa względem poprzednika, ale do perfekcji troszkę zabrakło.

Rhapsody nie odkrywa ameryki i gra to  w czym jest najlepszy, czyli symfoniczny power metal i to jest właśnie co znajdziemy tutaj. Można też odnieść wrażenie, że band czasami chce grać bardziej komercyjnie, nastrojowo, żeby trafić do szerszego grona słuchaczy.

Okładka jakoś nie skradła mojego serca, brzmienie jest z górnej półki, co raczej nikogo zadziwi. Co do zawartości to na pewno fani nie będą narzekać, a może i ci co nie przepadają  za  Rhapsody przekonają się do nich dzięki temu albumowi? Otwarcie płyty jest w wielkim stylu, bo dostajemy tytułowy "challange the wind", który jest power metalową ucztą. Ta podniosłość, epickość i niesamowity śpiewa Giacomo imponują i pokazują potęgę Rhapsody. "Whispers Of Doom" to kolejny szybki, melodyjny i energiczny kawałek, który łatwo wpada w ucho. Dobrze wypada też zróżnicowany i bardziej zadziorny "The Bloody Pariah", który finezyjne i zagrane z polotem solówki. Najdłuższy na płycie jest "Vanquished by Shadows" i w sumie pierwsza część utwory zachwyca. Jest z pazurem, jest dynamika, melodyjność i duża dawka power metalu, druga część nieco bardziej progresywna. Utwór troszkę może za długi, ale jest tutaj sporo wysokiej klasy motywów. Dzieje się sporo dobrego w tym kawałku."Kreel magic staff" jest taki nieco ospały, taki bardziej romantyczny i ocierający się o komercje. Szybko, agresywnie jest w "Diamond Claws" czy w przebojowym "Black Wizard", które znów dostarczają emocji, mocy albumowi. Najsłabszy na płycie jest nijaki "a brave new hope" i lepiej brzmi zróżnicowany i pomysłowy "Holy Downfall" i ta współpraca na linii Roberto De Micheli i Alex Staropoli jest godna podziwu. Zamykający "Mastered by the dark" ma przebłyski, ciekawe zagrywki gitarowe i do tego marszowe tempo, które potrafią zauroczyć. Udane zwieńczenie całości.

Nie jest to najlepszy album Rhapsody, ale najgorszy też nie. Miło jest widzieć, że dalej grają, dalej tworzą i nagrywają nowe płyty, które mimo wszystko trzymają wysoki poziom. Jest kilka momentów, które bym zmienił, inaczej rozegrał, ale sama płyta dostarcza sporo pozytywnych emocji i zachęca do ponownych odsłuchów. Fani będą zachwyceni, a malkontenci mogą w końcu przekonać się do stylu Rhapsody. 

Ocena: 8/10

2 komentarze:

  1. Całkiem OK. Dziś kupiłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wasz Stefan powie tak: Przesłuchałem 2 razy bo dziś rano odebrałem. Ocenę od ręki dam8,5. Zazwyczaj Rhapsody ma u mnie 9-10 ciut trochę ten kolos 16 minutowy tu zaważył bo przypomina mi stare płyty Rhapsody gdzie chłopaki urządzali sobie takie kolosy moim zdanie zbyt przydługie i to co najważniejsze gdzieś się pogubiło. Ale jakość nagrania tej płyty mnie rozwaliła. Od 1 utworu jak załączyłem to ściany mi rozedrgało :) sprzęt pokazał mi na co go stać, i wcale nie puszczałem głośno. Po prostu oni są mistrzami w skali jaką osiągają. Sub po prostu wymiatał a równocześnie nie przeszkadzał w reszcie. Mistrzowie dla tak nagranych płyt właśnie doceniam nośnik fizyczny a nie tam żadne internetowe flaki czy inne. I nikt mnie nie przekona bo nie słyszał tego co ja. A mam wszystkie możliwości i porównania. CD po prostu bezkonkurencyjne.

    OdpowiedzUsuń