niedziela, 26 maja 2024

MAD HATTER - Oneironautics (2024)


 Szalony kapelusznik wraca i znów ma dla nas dawkę klasycznego power metalu, który mocno nawiązuje do kultowych płyt z lat 90. To jest band, który może nieco bazuje na nostalgii, na naszych uczuciach do sprawdzonych i lubianych patentów. Nie próbują kombinować, a wolą iść wydeptanymi ścieżkami. Działają od 2017r a już ich nazwa jest rozpoznawalna dla fanów takich klimatów, choć wydali tylko dwa albumy. Po 4 letniej przerwie przyszedł czas na nowy materiał i "Oneironautics" to w zasadzie nic innego jak kontynuacja wcześniej opracowanego stylu. Nie ma niespodzianki.

Poprzedni album mocno mnie wciągnął i został w sercu. Nowy album może ciut słabszy, ale to wciąż wysoki poziom grania. W Mad Hatter znaczącą rolę odgrywa Petter Hjerpe, który jest uzdolnionym wokalistą i to już pokazał na wcześniejszych płytach i również w Morning Dwell. Rasowy power metalowy śpiewak, który potrafi zaśpiewać tak naprawdę wszystko. Partie gitarowe Petera są zagrane z pasją, miłością do power metalu i przede wszystkim nastawił się na przebojowość i melodyjny charakter kompozycji. Całości uroku dodają partie klawiszowe Olsonna, które wnoszą dużo melodyjności do utworów. Muzycy są doświadczeni, więc też nie pozwolą sobie na nagranie byle czego. Dobrze się tego słucha od początku do końca.  Jeśli chodzi o okładkę, to jest ona najlepsza w dorobku grupy i samo brzmienie też jest mocne i drapieżne. Wszystko jest na swoim miejscu.

Materiał w sumie jest dość krótki, bo trwa 37 minut. Intro szybko zlatuje, a potem mamy dwa w sumie krótkie i bardzo treściwe killery, które nawiązują do stylu Magic Kingdom, Sonata Arctica, czy gamma ray. "Lord of Dragons" i "Death in Wonderland", to sentymentalna wycieczka do lat 90 i to słychać od pierwszych dźwięków. Szybkość, dynamika i pazur to cechy rozpędzonego "i will find my way", który zachwyca od pierwszych sekund. Nic odkrywczego, nic nowego, ale popyt na klasyczny, europejski power metal zawsze się znajdzie. Piękna melodia, baśniowy klimat znakomicie wprowadzają w przebojowy "The Witches Of Blue Hill", który gdzieś tam przemyca patenty Edguy, ale też wielu innych znanych formacji z lat 90. Tak jest to wtórne i mało odkrywcze, ale dostarcza sporo frajdy. Stonowany, nastrojowy "Lost in Wonder" też nie jest zły i też potrafi zauroczyć swoim niecodziennym stylem. Koniec płyty, to 3 power metalowe petardy i każdy z nich to prawdziwa uczta dla fanów power metalu.

Można ich skarcić za brak oryginalności, za brak eksperymentów i szukanie własnego stylu. Kochać można za godnym oddaniem stylu power metalu z lat 90, dbałość o detale i chwytliwe melodie, które mają zachwycać. To muzyka stworzona dla fanów power metalu, nie dla poszukiwaczy nowych odmian metalu, czy świeżości w tym gatunku. To nie jest ten adres. Mad Hatter utrzymuje wysoki poziom i warto sięgnąć po nowe dzieło szwedzkiej formacji.


Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz