Stało się! Szwedzki The
Storyteller porzucił klimaty Falconer i Blind Guardian. Już ich nie
bawią bardowe motywy i niezwykłą atmosferę fantastyki. Teraz
zespół postanowił udać się w rejony bardziej heavy
metalowe z pewnymi elementami power metalu. Nowy album „Sacred
Fire” to już 6 wydawnictwo w karierze szwedów i jest to
album inny od znakomitego „Dark Legacy”, który był
biletem powrotnym dla The Storyteller. Jak prezentuje się nowe
dzieło?
Przede wszystkim zespół
postanowił nieco odświeżyć konwencję, troszkę zmienić klimaty.
Teraz każdy fan Hammerfall, Sinbreed, Seventh Avenue, Gamma Ray,
Crystal Viper czy Stormwarrior powinien czuć się w siódmym
niebie. The Storyteller pozostał w heavy/power metalu tylko
porzucił to co gdzieś tam było dla nich charakterystyczne. Nie ma
już klonu Blind Guardian, ale nie przedłożyło się to na jakość
muzyki, bowiem zespół dalej gra na wysokim poziomie. Co
ciekawe zmiana stylistyki nie odbiła się na przebojowości i
właściwie zespół w dalszym ciągu zaskakuje intrygującymi
pomysłami na melodie. The Storyteller zmienił się i to widać już
po okładce, gdzie można poczuć klimat heavy/power metalu rodem z
Hammerfall. Wokalista L.g Person też robi wiele, by zbliżyć się
do maniery pana Cansa z wyżej wspomnianego zespołu. Choć niektórzy
powinni tutaj usłyszeć również wpływy Paragon czy
Stormwarrior. Brzmi to znakomicie i jakoś nie wyobrażam sobie tutaj
innego wokalisty niż Persona. Właśnie takie wpływy można wyłapać
w energicznym otwieraczu „As i Die”. Podniosłe
chórki, rycerski refren sprawiają że na myśl przychodzi
Hammerfall czy Paragon. Jeszcze ostrzej zespół przygrywa w
„One last Stand”, który ma w sobie ducha
Nightmare czy Gamma Ray. Gitarzyści Jacob i Marcus dają niezły
popis umiejętności i każdy fan heavy/power metalu będzie
zadowolony. Nie brakuje ostrych riffów, nie brakuje nawiązań
do klasyki gatunku. Jest energia, pomysłowość i technika, a to się
przedkłada na wyjątkową aranżację. Nieco Iron Maiden czy Crystal
Viper uświadczyć można w tytułowym „Sacred Fire” i
to jest kolejny killer. Powiew epickości, czy ducha starego
Bloodbound słychać w „Ferryman”.
Na tym nie koniec emocji. Zespół piąty bieg wbija w szybkim
„Serpent Eyes”,
który ma elementy Judas Priest z okresu „Painkillera” czy
starą dobrą Gamma Ray. The Storyteller znakomicie balansuje między
różnymi zespołami z kręgu heavy/power metalu i słychać,
że są elastyczni. Wszystko jest spójne i nie ma mowy o
chaosie czy nie zgraniu. „Sons of The North”
swoim klimatem nasuwa Running Wild, zaś refren to jeden z
ciekawszych refrenów w heavy/ power metalu jeśli chodzi póki
co o rok 2015. Najsłabiej w sumie wypada ballada „Coming
Home”,
ale to też miłe zaskoczenie, że udało się zerwać z balladami w
klimatach Blind Guardian. Jako wielki fan Running Wild z wypiekami na
twarzy słuchałem „The Army of Souther Fell”
i jest to jeden z najlepszych kawałków tej szwedzkiej
machiny. Na uwagę również zasługuję power metalowa petarda
w postaci „Let Your Spirit Fly”.
Przypominają mi się lata 90 i najlepsze lata Gamma Ray.
To
już nieco inny The Storyteller. Uważam, że dobrze im zrobiła ta
zmiana, bowiem odświeżono styl, nie popadając w eksperymentowanie
i zatracenie swojej tożsamości. To wciąż ten sam przebojowy,
energiczny The Storyteller, który gra heavy/power metal, tylko
obrał sobie inne zespoły, z których można czerpać. Nagrali
nieco inny album, ale jest to z pewnością jeden z ich najlepszych
dzieł. Nic tylko słuchać.
Ocena:
9.5/10
Dobry album,lecę z nim na przemian z nowym Enforcerem. ;)
OdpowiedzUsuń