Jednym z najbardziej
charyzmatycznych zespołów w dziedzinie muzyki metalowej jest
bez wątpienia amerykański Kamelot. To jest zespół z bogatą
historią i ich styl nie da się tak łatwo sklasyfikować. Wynika to
z tego, że w ich kompozycjach można doszukać się heavy/power
metalu, progresywnego metalu, czy też coś z gotyku czy doom metalu.
Takie albumy jak „Karma” czy „Black halo” to prawdziwe
perełki w ich dyskografii i czy nowy album „Haven” też dołączy
do grona tych najlepszych z biegiem czasu? O to jest pytanie.
3 lata przyszło czekać
nam na nowy krążek Kamelot i w sumie nie był to czas zmarnowany,
bowiem zespół zrobił jakby krok do przodu. Tak więc
stworzyć coś bardziej epickiego, coś bardziej nowoczesnego, coś
co by przypominało soundtrack do filmu, jednocześnie zostając przy
znanych patentach Kamelot. Udało się to osiągnąć, bo album jest
progresywny, mroczny i zarazem melancholijny. Świetnie to wpasowuje
się do tekstów poruszających kwestię obecnego świata i
naszej cywilizacji. Zresztą płyta pod względem techniczny imponuje
jakość i brzmieniem, a gdy się jeszcze wspomnie o gościach to już
w ogóle płyta zyskuje. Zapowiedzi i szum wokół płyty
nastawiał sceptycznie mnie i bałem się, że będzie to dzieło
które jest ciężko strawne. Nie do końca tak jest, bowiem
nie brakuje tutaj ciekawych i łatwo w padających w ucho melodii.
Zacznijmy jednak od początku. Płytę otwiera „Fallen Star”
i jest to dobry kawałek oddający to co najlepsze w tym zespole.
Może za mało ognia tutaj i jakiegoś ostrego grania, ale jest
klimat i to może się podobać. Ducha starych płyt można wyczuć w
szybszym „Insomnia” czy w power metalowym „Veil
of Elysium”. Krążek wyróżnia się spokojnym,
wręcz melancholijnym klimatem no i ciekawymi motywami. Dobrze to
obrazuje progresywny „Citizen Zero”. Niby nieco
komercyjny, niby nieco symfoniczny, ale pokazuje że wyróżniający
się riff i melodia to połowa sukcesu. „Under Grey Skies”
to utwór przypominający nieco Nightwish i tutaj swoją role
odegrał Troy Donockley i Alissa White Gluz, który wystąpili
tutaj gościnnie. Kolejnym ciekawym kawałkiem z tej płyty jest „My
Therapy”, który jest utrzymany w stylu bardziej
nowoczesnym i to pokazuje elastyczność zespołu. Jest jeszcze
symfoniczny „End of Innocence”, który ma w
sobie znacznie więcej agresji niż poprzednie kawałki. Jeden z nie
wielu kawałków, o którym można mówić w
kategorii przebojów. Jako fan power metalu i starych płyt
Kamelot muszę przyznać, że największe wrażenie na mnie zrobił
„Liar Liar”. Jest to szybki i energiczny kawałek,
który niszczy swoją formą i wykonaniem . Na końcu płyty
mamy jeszcze troszkę eksperymentowania w postaci „Revolution”,
czy też instrumentalny „Haven”.
Teraz kiedy już znam ten
album, to mogę stwierdzić, że obawy były bezpodstawne bowiem
zespół nagrał całkiem przyzwoity krążek. Oczywiście, za
mało tutaj power metalu czy szybkiego grania, za mało takiego łatwo
przyswajalnego metalu, a więcej progresywności, nowoczesnego metalu
i szukania nowej jakości. Może nie jest łatwo oswoić się z tą
płytą, ale jest kilka ciekawych momentów, które
przyprawiają o szybsze bicie serca. Nowy wokalista daję radę, choć
to już nieco inny Kamelot. Wciąż jednak można ich rozpoznać po
tym co grają. Polecam.
Ocena: 7/10
Płyta nazywa się "Haven" nie heven :) Poza tym na "Under Grey Skies" śpiewa Charlotte Wessels z Delain. Alissa udziela się wokalnie w "Revolution" i "Liar Liar". Cieszę się, że w końcu pojawiła się jakaś polska recenzja albumu :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie. A jak Tobie się podoba album?:D
OdpowiedzUsuńJeszcze nie słuchałam całości, ale po dwóch piosenkach, które zespół oficjalnie udostępnił już mogę powiedzieć, że poszło w bardzo dobrą stronę. Na "Silverthorn" Karevik zdecydowanie za bardzo chciał brzmieć jak Roy. Poza tym poprzednia płyta była napisana pod Khana właśnie, zespół miał już prawie cały materiał kiedy dołączył do nich Tommy. Teraz Szwed brał udział w tworzeniu tekstów i melodii praktycznie od początku i to widać. Więcej będę mogła napisać, kiedy zapoznam się z całością. :)
UsuńMnóstwo literówek stary, ale dobrze, że rozbity przynajmniej łatwiej się czyta. Sam jeszcze nie słuchałem więc się nie wypowiem. Poza tym Karevik nowy nie jest, bo przecież śpiewał już na "Silverthorn" i też dawał radę, może jest jego podejście inne niż dwóch poprzednich, ale i tak zdecydowanie na plus.
OdpowiedzUsuńZ każdą ich kolejną płytą jest coraz słabszy materiał.Na razie podejrzewam po 2 songach,że będzie podobnie.
OdpowiedzUsuń@ Anonimowy: Niestety, ale to prawda. Płyty "Epica" i "Black Halo" pozamiatały wszystko, potem jeszcze koncertowe wcielenie zespołu w szczytowej formie, czyli "One Cold Winter's Night", kilka utworów z "Ghost Opera" (zwłaszcza "Edenecho" rzuca na kolana), świetny "Great Pandemonium" i to by było na tyle.
OdpowiedzUsuń