Brakowało mi w tym roku mocnego
us heavy/Power metalu, który przypomni mi Attacker, Metal Church, czy Iced
Earth. Na szczęście Sonic prophecy powraca z nowym albumem zatytułowanym
„Apocalyptic promenade” . Zespół wraca
po 4 latach ciszy i chce nasz zabrać do świata klasycznego amerykańskiego Power
metalu. Warto mieć też na uwadze, że
zespół w swojej muzyce nie kryje wpływów takich kapel jak Iron Maiden,
Hammerfall, Manowar czy Judas Priest., co też sprawia że muzyka jest bardziej
chwytliwa i zarazem zróżnicowana. Mało
kto z nas liczył na coś dobrego ze strony tego zespołu, a sam album ukazał się
bez większego nagłośnienia. No i proszę mamy naprawdę miłą niespodziankę.
Jakby nie patrzeć zespół gra od 7
lat i mają na swoim koncie dwa albumy, liczne koncerty z wielkimi kapelami .
Mimo pewnych zmian personalnych zostali przy swoim stylu i wciąż grają to co
potrafię najlepiej czyli heavy/Power
metal w amerykańskim wydaniu. Tak więc mamy ostre riffy, surowe brzmienie,
charyzmatycznego wokalistę w postaci
Shane;a. Ta machina działa sprawnie i właściwie nie ma się do czego
przyczepić na pierwszy rzut oka. Jednak
im bardziej się zagłębiamy w album tym bardziej go poznajemy i jesteśmy wstanie
dostrzec pewne wady. Brak wyrazistych hitów, bardziej sprecyzowanych melodii
czy zbyt wydłużone kompozycje. Na tym polu zespół traci troszkę, ale nadrabia
ostrymi riffami, pomysłowymi i technicznymi partiami gitarowymi. Steve i Darrin trzymają się pewnych granic i
rzadko kiedy je przekraczają, ale mimo to dzieje się całkiem sporo. Panowie
potrafię przejść od szybkich riffów do bardziej stonowanych partii, które mają
oddać epicki klimat wydawnictwa. Mamy 10 utworów i dają one ponad godzinę
materiału. Zespół zaczyna dość odważnie,
bo od 12 minutowego kolosa „Oracle of the Damned / The Fist of God”. Marszowe tempo, rycerski klimat i epicki
wydźwięk to atut tego kawałka. Najkrótszy na płycie jest nieco toporny „Eventide”,
który przemyca pewne cechy Judas Priest. Odrobina mroku i klimatów Black
Sabbath mamy w „Hells Most Beautiful Angel”. Szybsze tempo, większa energia i
przebojowość to już atuty bardziej
Power metalowego „Temple of the Sun”. Sama konstrukcja melodii i skonstruowanie
sekcji rytmicznej nasuwa na myśl Iron Maiden.
Jest to kompozycja o tyle ciekawa, bowiem pokazuje, że zespół potrafi
grać ostrzej i nieco szybciej. Ta płyta może nie porwie was ostrymi riffami,
czy niezwykłą energią, ale właśnie epickim klimatem i taką nieco nostalgią jak
to jest zaprezentowane w „Dark Is the Dawn”. Tytuł został
tutaj idealnie dopasowany do tego jak brzmi utwór. Nie ma tutaj miejsca na nietrafione pomysły
czy nudny i niedopracowane kawałki, które niszczą wydźwięk całości. Właściwie
każdy utwór ma w sobie coś. Taki rozbudowany „Born of Steel and Fire” to
kwintesencja epickiego heavy metalu z domieszką Power metalu. Tutaj zespół
miesza trochę Manowar, Omen, czy Cirith Ungol. Rycerski klimat daje się tutaj we znaki, ale
to jest właśnie piękno tego utworu. Mamy
też 6 minutową balladę w postaci „Legendary”, która jest po prostu
idealna. Lekkie prowadzenie, troszkę ciekawych ozdobników wyjętych z muzyki
celtyckiej, które sprawiają że ballada zyskuje na jakości. Brzmi to naprawdę
ciekawie i utwór w żaden sposób nie zanudza. Spokojnym utworem jest też tutaj „Fire
Messiah”. Końcówka albumu to podniosły i nieco progresywny „Apocalyptic
Promanade” i „Call of Battle” w wersji akustycznej.
Sonic Propohecy znalazł swoje
miejsce w heavy metalowym światku. To
spece od tworzenie typowego amerykańskiego heavy/Power metalu w stylu Attacker
czy innych znanych kapel z tamtego rejonu. Ich przepis na udany album to
odrobina epickości, tajemniczy klimat i dużo ciekawych melodii. Mimo jasno określonych
ram ich muzyka nie nudzi i nawet potrafi zaskoczyć. „Apocalyptic Promanade” to
solidny album, który nie ma większych wad. No chyba, że brak wyrazistych przebojów,
zbyt dużo rozbudowanych utworów i brak szybkich petard to te kwestie, bez
których sobie nie wyobrażacie heavy metalowego albumu. Wtedy faktycznie płyta
może nie do końca przypaść wam do gustu. Mimo wszystko jest to band, który
trzeba znać, bo zasługują na to. Polecam.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz