piątek, 14 czerwca 2024

NEW HORIZON - Conquerors (2024)


 Po dzień dzisiejszy bardzo miło wspominam debiut szwedzkiego projektu muzycznego o nazwie New Horizon. To był rok 2022 i "Gate of The Gods" był przebłyskiem talentu Erika Gronwalla. Płyta porywała przebojowością, chwytliwymi melodiami i zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Mija 2 lata i pod skrzydłami oczywiście Frotniers Records przyszedł czas na drugi album. Trudne zadanie, zwłaszcza że nie ma na pokładzie Erika.  Udało się znaleźć godnego zastępce. Melduje się Nils Molin z Dynazty. Czy można było lepiej trafić? Wątpię. Nowy wokalista, nowe możliwości, nowe horyzonty i nowy album, który wciąż trzyma wysoki poziom z debiutu. "Conquerors" sieje zniszczenie, czy nam się to podoba czy nie.

Nils to wiadomo klasa sama w sobie. Mógłby śpiewać bez warstwy instrumentalnej, a i tak byłoby pięknie, nastrojowo i przebojowo. Wszechstronny i spełniony wokalista, który może wszystko. Do tego w znakomitej formie jest multiinstrumentalista Jona Tee. Prawdziwy geniusz, który z niczego tworzy coś wyjątkowego i godnego zapamiętania. Dwóch muzyków, dwóch geniuszy, dwóch profesjonalistów i nic więcej nie trzeba. Słuchając płyty można odnieść wrażenie, że ta przebojowość mocno wyjęta jest z płyt Dynazty. Do tego pełno patentów nawiązujących do Beast in Black czy Sabaton. Każdy kto melodyjny, zróżnicowany i podniosły power metal, gdzie nie brakuje mocnych, zadziornych riffów, kiczowatych klawiszy, ten poczuje się jak w domu. Panowie niby nic nowego nie odkrywają, a brzmią świeżo i potężnie.

Okładka daleka od ideału, ale brzmienie to już inna bajka. Jest wyraziste, dopieszczone i pełne mocy. Podkreśla każdy dźwięk i potrafi przyprawić o dreszczyk. Pierwszy killer w postaci "Against The odds" sprawia, że szczęka opada. Szybkość, energia, świeżość i duża dawka power metalu. Do tego rozmach, podniosłość. Co za moc, a to dopiero początek. Dalej mamy genialny singlowy "King of Kings" i jest coś z Dynazty, coś z Sabaton, a coś z Beast in Black. Pomysłowe melodie, wciągający refren i całość znakomicie zagrana. Tak się gra power metal! Stonowane tempo, epickość i przepiękne ozdobniki w "Daimyo" i znów nie ma się do czego przyczepić. Nie trzeba pędzić, żeby siać zniszczenie. Cudo! Band potrafi bawić się konwencją, potrafi oczarować klimatem i pomysłowymi aranżacjami. Tak jest w przypadku "Apollo". Te refreny na tej płycie są po prostu genialne. Potrafią też pokazać pazur i grać agresywnie, z nutką nowoczesności. "Fallout War" to właśnie taki typ utworu. Perfekcja w czystej postaci. Elize Ryd zalicza gościnny występ w "Before the Dawn" i to o dziwo dobrze skrojona ballada, która ma rozmach i taki charakter kawałków Avantasia. Na koniec mamy klasyk i jeden z najważniejszych utworów Iron Maiden, czyli "Alexander The Great". Panowie zagrali to po swojemu i brzmi to naprawdę świetnie. Zadanie zostało wykonane i nagrali udany cover klasyka żelaznej dziewicy. Jest moc.

Nie ma Erika, jest inny światowej klasy śpiewak. Mamy nowe, świeże pomysły Jona Tee i panowie wkraczają na nowe horyzonty i znów sieją zniszczenie. Power metal w najlepszym wydaniu i nic by tutaj nie zmienił. Gitary, wokal, układ kompozycji, aranżacji, czy pomysłowość co do refrenów i melodii. Czysta perfekcja i oby więcej takich płyt nagrywali.

Ocena: 10/10


2 komentarze:

  1. No i zaliczyłem, od razu dam ocenę 8/10 bo jak zwykle operator za nisko stawia poprzeczkę i rzuca 10-tkami jak w tańcu z gwiazdami (żenujący program) ale jaki naród taka rozrywka :). W zasadzie gdybym nie wiedział co słucham to bym dał sobie palca uciąć że to nowy Dynazty i to nie tylko ze względu wokalisty ale ogólnie z brzmienia. Fajne i dobre ale 8 to max. Wasz Stefan

    OdpowiedzUsuń
  2. Super płyta, poprzednia też była świetna :)

    OdpowiedzUsuń