Dożyliśmy czasów
w których jest miejsce dla dwóch Rhapsody. Jeden
złożony z Luca Turilli i basisty Patrice Guers sygnowany nazwą
Luca Turilli Rhapsody, zaś w starym Rhapsody of Fire pozostał Alex
Staropoli, Fabio Lione i perkusista Alex Holzwarth. Luca w 2012 wydał
swój pierwszy album i odniósł on spory sukces. Teraz w
tym roku mamy okazje posłuchać jak radzi sobie Rhapsody bez
kluczowego muzyka czyli Luca Turilliego, który decydował o
charakterze kompozycji i poziomie samej muzyki. „Dark Wings Of
Steel” otwiera nowy rozdział zespołu i czas zweryfikować, czy
jest na co czekać w przyszłości.
Rhapsody of Fire od lat
grał symfoniczny power metal. Charakterystyczne było dla nich
oczywiście rozmach w aranżacjach, epicki klimat, podniosłość,
ale też spora dynamika, momentami słodkość, ale i power metalowa
energia wzorowana na starym Helloween. Luca Turilli na swoim albumie
pokazał, że dalej jest wierny power metalowi, może oddala się
bardziej w filmowe klimaty, ale power metal jest. Na nowy albumie
Rhapsody of Fire nie uświadczymy takiej dawki power metalu i
słychać, że płyta jest zdominowana przez stonowane, bardziej
metalowe tonacje. Dynamiki i power metalowy czad daje o sobie znać w
energicznym „Rising From Tragic Flames” czy „Silver
Lake Of Tears”. Rasowe kawałki Rhapsody, w których
dzieje się sporo i tutaj przede wszystkim uwagę przyciąga Roberto
De Micheli, który nie chce być drugim Turillim. Roberto
stawia na ciężar, stawia na agresywność i nieco inne podejście
niż Luca. Spisuje się dobrze w swojej roli, choć brakuje mi nieco
więcej szybszych zagrywek z jego strony. Te utwory które
wymieniłem to jedne z tych najlepszych na płycie. Niestety ale
materiał jest nie równy i pojawia się sporo słabszych
momentów, do których zaliczyć można rozbudowany „My
Sacrifice” czy „Sad Mystic Moon”. Tym
utworom brakuje energii, ciekawego rozbudowania i głównego
motywu. Płyta jest pozbawiona dynamiki, przebojowości i kilku
innych patentów z których słynął ten band w
przeszłości. Mam wrażenie że więcej Rhapsody zawarł Luca na
swoim debiucie. Jednak dla Rhapsody Of Fire widzę światełko w
tunelu, a jest nim symfoniczny ture metal czy jakby to nazwać co
zaprezentowali w „Angel Of Light”. Utwór
jest melancholijny, ma swoje momenty zaskoczenia no i przede
wszystkim główny motyw i cała linia melodyjna zapada w
pamięci. Takiego Rhapsody Of Fire chciałbym usłyszeć w
przyszłości. Taki band z pomysłem na granie, z polotem i klimatem.
Niestety pozytywnych wrażeń nie ma za dużo i zostały ograniczone
do dobrej formy muzyków, czy w końcu do paru dobrych
kawałków.
Zespół zrobił
wokół nowego albumu niezły szum, zrobił dobrą promocję i
wybrał dobry kawałek do promocji, jednak jest niedosyt, może i
nawet rozczarowanie, bo taka zmiana składu miała podziałać
odświeżająco. Po części tak podziałał rozłam Rhapsody na dwa
zespoły, z tym że Rhapdosy Of Fire nie wykorzystał w pełni tej
szansy. Spróbowali nieco zmienić charakter swojej muzyki i
nie do końca mnie to przekonuje. Są dobre momenty jak „Angel Of
Light”, które zachwycają, ale jest sporo nie dociągnięć.
Brzmienie jest soczyste i takie wysokiej jakości, ale co z tego
skoro jest nieład. Power metal poszedł w odstawkę i teraz zespół
stara się tworzyć epicki, symfoniczny heavy metal. Nie tak miało
być.
Ocena: 5.5/10
To jak miało być?
OdpowiedzUsuńBardziej power metalowo :D
UsuńRT na plus za powerową moc a RoF na minus za jej brak.
OdpowiedzUsuńPo podziale na 2 zespoły miałem przeczucie, że lepiej sobie poradzi Luca Turilli i faktycznie tak jest. Na Dark Wings Of Steel niestety brakuje mocy i epickości czyli tego za co zawsze ceniłem i lubiłem ten zespól. Dla mnie 2 najlepsze utwóry na albumie to Rising From Tragic Flames i A Tale of Magic, podoba mi się także Angel of Light głównie z powodu refrenu. Jednak płyta jako całość przymula i szybko się nudzi, zdecydowanie będzie to moja najmniej lubiana płyta Rhapsody.
OdpowiedzUsuńLuca Turilli's Rhapsody 1-0 Rhapsody of Fire
Twoja opinia w pełni pokrywa się z moją :D Przynajmniej nie jestem sam :D Pozdrawiam
UsuńA ja powiem, że to jeden z moich ulubionych albumów RoF. Jest świeży, ostry, a zarazem melodyjny i pociągający. Choć przyznam że My Sacrifice trochę kuleje. Poza tym 9/10
OdpowiedzUsuńNiestety do pięt nie dorasta,,Ascending to Infinity", zgadzam się.
OdpowiedzUsuńNatomiast mi podoba się tylko utwór tytułowy.
Taki zespół nie powinien psuć sobie marki taką płytą.
Prawie same nudne ballady....
Od tego bandu praktycznie zaczęła się u mnie przygoda z metalem, aczkolwiek zdecydowanie preferowałbym starsze płyty, a song Emerald Sword do dziś mnie miażdży :)
OdpowiedzUsuń