Na początku lat 90
powstał zespół o nazwie 21 guns i może nigdy nie zdobył
ten band większego zainteresowania, ani też nigdy nie nagrał
wybitnego dzieła. Ale fani Thin Lizzy, talentu Scotta Gorhama, a
także melodyjnego hard rocka powinni bardziej być zainteresowani
tym zespołem. 21 guns zostawił po sobie 3 wydawnictwa. Debiut nie
odniósł większej sławy, zaś „Nothing Real”, który
ukazał się w 1997 też niczego lepszego nie zaprezentował.
Zmiana wokalisty na Hansa
Olava Solli też nie przyczyniła się do stylistycznych zmian. Nie
miało to też wpływu na to by nagrać ciekawszy materiał. Od
samego początku ta formacja trzyma się gatunków lżejszych,
a więc AOR czy melodyjny hard rock. Choć pojawiały się tam gdzieś
wpływy Thin Lizzy to jednak poziom muzyczny był znacznie niższy.
Na drugim albumie 21 guns ukazał swoje wady i niedoskonałości.
Brak pomysłu na ciekawe melodie, chaotyczne aranżacje czy nie
trafione przeboje, to tylko część tych wad. Zastanawiające jest
to, że mimo braku pomysłów zespół nagrał 16
kawałków na ten album. Niestety, ale 16 kawałków
które w żaden sposób nie są atrakcyjne raczej można
potraktować jako tortury aniżeli przyjemne spędzane czasu.
Pierwsze utwory w postaci „No Soul” czy
„Underground” ukazują jak niski poziom muzyczny
prezentuje 21 guns. Popowe elementy jak się ukazują w „Come
on in” też prezentują się słabo i nie przekonuje mnie
to co zespół próbuje grać. Nie ma lekkości ani też
przebojowości, bez której tutaj ani rusz. Przejawy ciekawego
hard rockowego grania przesiąkniętego Deep Purple i Thin Lizzy
można dopiero uświadczyć w „Nothings Real” i
gdyby było więcej takich utworów to i płyta byłaby
bardziej przyjazna dla ucha. Dobrze się też słucha „The
Otherside”, który pokazuje że zespół jak
chce to potrafi stworzyć ciekawą melodię, która odpręża.
To byłoby na tyle jeśli chodzi o ciekawe kawałki i reszta pomimo
starań Scotta brzmi nijako. Brakuje ciekawych popisów
gitarowych i atrakcyjnych melodii. Wszystko poszło nie tak.
21 guns nie zdobył
większej sławy, a ich albumy poszły w zapomnienie. Nie ma się
czemu dziwić skoro grało się taki nijaki AOR, który nie
chwytał za serce, nie ukazywał tego pięknego klimatu AOR. Krótko
mówiąc szkoda czasu na „Nothings Real”.
Ocena: 2/10
P.s recenzja przeznaczona dla magazynu HMP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz