Przynależenie do
wielkiej czwórki thrash metalu według mnie zobowiązuje. Ten
tytuł powinien być motorem napędowym danej kapeli, powinien
motywować, żeby dbać o swoją reputację tworząc albumy nie
gorsze niż te z przeszłości. Metallica niby wychodzi z dołka,
aczkolwiek lata swojej świetności ma za sobą, Anthrax powrócił
w wielkim stylu, ale obecnie niczego nie nagrywa, Slayer trzyma
formę, ale też niczym już nie porywa, no i jest jeszcze Megadeth.
Kapela założona w 1983 roku przez Deve'a Musteina, który
działał początkowo w Metalice szybko zyskała uznanie i status
jednego z najlepszych zespołów thrash metalowych. „Rust In
Peace” czy „Peace For Sale..but who's buing?” to klasyki, które
potem było ciężko doścignąć. Megadeth to wzloty i upadki.
Megadeth właściwie od dawna jest w wielkim cieniu samych siebie i
nie mają pomysłu nagranie. Ostatnim naprawdę udanym wydawnictwem
był „Endgame” z 2009 roku. Kolejny album o nazwie „Thirteen”
ukazał spadek formy i totalne zboczenie z ścieżki. Więcej heavy
metalowych zacięć i dużo niezbyt interesujących melodii.
Wydawało się, że to był wypadek przy pracy i że Megadeth stać
jeszcze na jakiś ciekawy album, ale ta nadzieja szybko została
skonfrontowana z brutalną rzeczywistością. Mamy rok 2013 i
wydawnictwo „Super Collider”, który nie brzmi jak album
Megadeth.
Pomijam kwestię okładki,
która jest daleka od tych kojarzących się z Megadeth i
przejdę do meritum sprawy. Brzmienie nie jest ostre, jest dość
łagodne i takie bardziej hard rockowe aniżeli thrash metalowe.
Gdzie jest ta technika i drapieżność się pytam? Skład ten sam
co na poprzednim albumie, ale jakie to ma znaczenie, kiedy muzycy
grają bez życia, przekonania, jakby bez pomysłu i chęci. Dave'a
wokalnie strasznie męczy materiał i gdzieś uleciała ta technika i
zadziorność, z której przecież słynął. Znacznie gorzej
jest z partiami gitarowymi, które w duecie z Chrisem
Broderickiem, które są monotonne, bez energii, dzikości, bez
tego wszystkiego co się składało na muzykę Megadeth. Nie ma
agresji, technicznego grania ani ciekawych melodii. Jedynie co jest
to dość urozmaicony materiał, gdzie znajduje się miejsce na
mocniejsze grania w thrash metalowym stylu jak w „Built for
War”, heavy/power jak w „Kingsmaker” czy
hard rock jak w „Supper Collider”. Może
i jest to dobra zaleta, jednak bardziej chciałoby się usłyszeć
jakieś killery czy przeboje aniżeli takie smętne i nijakie kawałki
jak „Burn”.
Mało atrakcyjne melodie, brak szybkości, brak technicznego grania
to cechy, które wybrzmiewają niemal z każdej kompozycji,
zwłaszcza z takiego koszmarka jak „Dance In
The Rain”
czy „Blackest crow”
który ma cechy muzyki country. Ciężko się słucha całego
materiału i właściwie żadna kompozycja nie jest warta uwagi.
Jedna
z największych kapel thrash metalowych, która zaliczana jest
do wielkiej czwórki jest na dnie. Dwa słabe, wręcz tragiczne
albumy, brak pomysłów na kompozycje i do tego szalenie mocna
konkurencja, która w tym roku dostarczyła sporo znakomitych
albumów. Wystarczy przesłuchać Sodom, Hatchet czy Ultra –
Violence, żeby wiedzieć że nie ciężko o mocny, agresywny thrash
metal w dzisiejszych czasach. Trzymać się z daleka od tego
wydawnictwa.
Ocena:
1/10
Od jakiegoś czasu omijam szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńznalazłem kilka błędów w recenzji:
OdpowiedzUsuńPeace Sells... But Who's Buying? a nie Peace For Sale..but who's buing?
Dave Mustaine'a a nie Deve'a Musteina
Zgadzam się, że album jest bardzo słaby. Jeden z moich ulubionych bandów stoczył się. Niestety.
Ta ekipa ostatni raz zagrała thrashowo w 1992, więc ocenianie go z tej perspektywy...
OdpowiedzUsuńStraszna bieda...Dla mnie ostatnim udanym krążkiem był "The World Needs a Hero" potem było już zdecydowanie mniej interesująco, ale takiego gniota jak ten album (i poprzednik) to się nie spodziewałem :( Nawet na takim albumie jak "Risk" mimo złagodzonej formuły można było się doszukać ciekawych, zapadających w pamięć kawałków. Tu niestety tego brakuje...
OdpowiedzUsuń