Australijski Dragonsclaw
powraca ze swoim drugim albumem i ich styl nie zmienił się. Dalej
jest to mocny heavy/power metal z ostrymi, zadziornymi riffami, mocną
sekcją rytmiczną i wyrazistym wokalistą Gilesem Lavery. Nie
powinno nikogo zdziwić, też fakt że na „Judgement Day” dalej
słychać wpływy takich kapel jak Iron Maiden, Judas Priest czy Cage
czy Bloodbound. Choć Dragonsclaw nie dokonał rewolucji w swoim
graniu, to jednak nowy album jest daleki od debiutanckiego
„Prophecy”.
W przypadku nowego albumu
problem tkwi właściwie w materiale, który jest przeciętny,
nudny i monotonny. Czegoż innego można się spodziewać, skoro
dominują kompozycje nie zapadające w pamięci? O ile wokalista
Giles Lavery wyróżnia się ostrym, dojrzałym, agresywnym
wokalem przypominającym Seana Pecka z Cage, o tyle reszta muzyków
nie wyróżnia się już tak mocno. Gitarzysta Ben Thomas
właściwie wygrywa przez cały album jakby 2-3 riffy co nie jest
zbyt przyjemne dla słuchacza. W tej sferze najlepiej wypada „Lucifer
Hammer” gdzie słychać shredowe granie, urozmaicony,
rozbudowany „Fly” , melodyjny „Bullet”
czy „Watching My Every Move”. Reszta utworów jest
nijaka i nie godna by o nich wspomnieć. Zespół grać potrafi
i to słychać, szkoda tylko że kompozycje są bez pomysłu i bez
tego ognia, który był wszędobylski na debiucie.
Australijska formacja o
nazwie Dragonsclaw za sprawą debiutu pokazała, że w tamtym kraju
jest miejsce dla heavy/power metalu. Niestety zespół szybko
popadł w kryzys i szybko wyczerpały się pomysły na kompozycje.
Mam nadzieję, że „Judgement Day” to tylko tymczasowy postój.
Ocena: 4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz