W dzisiejszych czasach co
raz łatwiej o kapelę złożoną z gwiazd danego gatunku, gdzie
kiedyś było to wręcz nie realne. Z podziwem i nie dowierzaniem
patrzałem jak rodzą się takie projekty muzyczne jak Dracula, jak
formuje się wypełniony gwiazdami Serious Black czy Level 10. Od
takich kapel oczekuje się czegoś wyjątkowego, czegoś świeżego i
płyty na miarę ich dokonań, czy też doświadczenia. Zazwyczaj
jednak łatwo się przekonujemy, że nazwiska to nie wszystko i
trzeba się wykazać nie bywałą pomysłowością i techniką by
wybrnąć z tego bez większego zażenowania. Nie tak dawno uwagę
fanów power metalu przykuła kolejna super grupa o nazwie
Shadowquest. To właśnie za sprawą ich debiutanckiego albumu
„Armoured IV Pain” fani Masterplan, Sinegry, Dionysus,
Stratovarius, czy Bloodbound mogą czuć się jedną wielką rodziną.
Wszyscy właśnie patrzymy na narodziny jednej z najciekawszej
formacji ostatnich lat, przed którą jest świetlana
przyszłość. Wszystko dzięki „Armoured IV Pain”.
Jasne Shadowquest jak
wiele innych zespołów złożonych z wielkich gwiazd przemyca
elementy, które niegdyś pojawiały się w pierwotnych
kapelach muzyków. Tak więc nie powinno nas zdziwić, że
czasami usłyszymy coś znajomego, coś w stylu Bloodbound, Dionysus
czy Masterplan. Można by rzec kolejny super band nie tworzy nic
nowego, ale jednak prawda jest tutaj bardziej ukryta. Ta kapela
chciała udowodnić, że europejski power metal nie umarł, że ma
się całkiem dobrze. Celem było stworzenie melodyjnego,
energicznego, chwytliwego, momentami epickiego power metalu, w którym
jest miejsce na symfoniczne patenty, a nawet heavy czy progresywne.
Shadowquest postanowił stworzyć swój własny styl i ta
sztuka udała się, choć dopiero postawiono pierwszy krok ku temu.
Jeszcze wiele przed nimi. Co wyróżnia Shadowquest to, że
chcieli nieco odświeżyć power metal i przywrócić mu
należyty wydźwięk. Dobrym rozwiązaniem było wybranie
nowoczesnego i mocnego brzmienia, które podkreśla jakość
płyty i klasę zespołu. Jeszcze dłużej można by się rozpisać o
osiągnięciach poszczególnych muzyków. Jedno jest
pewne, perkusista Ronny Milanowicz, gra równie dynamicznie i
zróżnicowanie co na płytach Dionysus. Mocny bas tworzący
odpowiedni epicki, nieco rycerski charakter w takim „Last
Farewell” to zasługa Jariego Kainulaniego, który
dał się nam poznać w Masterplan czy właśnie Stratovarius.
Wyjątkowy charakter Shadowquest jednak przejawia się w znakomitym
duecie gitarowym Huss/ Winderberg, którzy współgrają
z klawiszowcem Kasparem Dahlqvistem. Gitarzyści nie odpoczywają ani
na chwilę i cały czas nas zasypują a to ciekawym agresywnym riffem
czy solówkami w których jest nutka finezji i lekkości.
Wszystko zagrane z pomysłem i do tego cały czas wtóruje im
Kasper, który buduje symfoniczny klimat, a czasami kiedy
trzeba to stworzy progresywny podkład. Słychać, że duch Dionysus
czy Ride The Sky jest razem z nami podczas słuchania tej wyjątkowej
płyty. Każdy z muzyków odegrał swoją rolę na medal, a
Patrik Johansson na wokalu to taka wisienka na torcie. Spec od
wysokich rejestrów i nadawania kompozycjom drapieżności.
Jeden z najlepszych wokalistów heavy/power metalowych, który
odbudował dobre imię Bloodbound. Czego można chcieć więcej?
Jedynie tego, żeby zespół tworzył jak najwięcej takich
petard jak „Blood of The Pure” z podniosłym
refrenem w stylu starego Hammerfall i riffem przypominającym
twórczość Bloodbound. Jednym z ostrzejszych utworów
na płycie jest „All One”, który ma cechy
typowego power metalu w stylu choćby Gamma Ray czy Helloween. To
kawał ostrego grania, z dość nowoczesnym klimatem. Ja to kupuje i
tak właśnie wyobrażam sobie power metal na dzień dzisiejszy.
Prawdziwym hitem ukazuje się „Live Again”, który
przypomina najlepsze dokonania Stratovarius. Swoją wartość tutaj
przedstawia klawiszowiec Kasper, który jest odpowiedzialny za
budowanie klimatu i podkreślanie melodyjności danej kompozycji.
Dobrym rozwiązaniem jest ukrycie ich za gitarami, tak więc nie
zdominowały całości i tylko pełnią rolę uzupełniającą.
Trochę Sabatonu, trochę Powerwolf czy Revolution Renaissance można
uświadczyć w marszowym bardziej epickim „Midnight Sun”
. Zespół bardzo elastycznie przechodzi między szybkimi i
wolnymi utworami i jest to płynnie robione, a całość nie jawi się
jako papka zagrana na jedno kopyto. Gitarzyści pazur pokazują w
mroczniejszym „We Bring Power”, gdzie riff ociera
się nawet o thrash metal. Nie brakuje też pewnych symfonicznych
elementów, a te najlepiej wybrzmiewają w „Insatiable
Soul”. W podobnym klimacie jest epicki „Where
Memories Grow”, który zamyka album.
Shadowquest zrobił to co
do niego należało i nagrał album na miarę tych wielkich nazwisk.
Nie brakuje odesłań do Bloodbound czy Dionysus, ale to było do
przewidzenia. Podobnie jak to, że debiutancki album tej super grupy
będzie mocny i dojrzały. Wykonanie, pomysły na kompozycje i
aranżacje to wszystko stoi na wysokim poziomie. Co ciekawe ta grupa
nie tylko wprowadza powiew świeżości do power metalu, ale pokazuje
jak można go zagrać z pomysłem, nowocześnie, ale nie porzucając
tradycyjnych rozwiązań. Nastał czas glorii i chwały Shadowquest i
mam nadzieję, że nie poprzestaną na tym jednym albumie. Polecam.
Ocena: 8.5/10
P.s podziękowania dla zespołu za udostępnienie materiału
Nowy Bloodbound kosi tę płytę. Wynudziłem się jak mops :P
OdpowiedzUsuńNowy Bloodbound tez bardziej mi się podoba, choć przesadzili z motywami w stylu Sabaton, przez co nieco stracili na swojej wyjątkowości. No cóż Shadowquest nie każdemu musi podobać :D
OdpowiedzUsuń