wtorek, 27 stycznia 2015

SHADOWQUEST - Armoured IV Pain (2015)

W dzisiejszych czasach co raz łatwiej o kapelę złożoną z gwiazd danego gatunku, gdzie kiedyś było to wręcz nie realne. Z podziwem i nie dowierzaniem patrzałem jak rodzą się takie projekty muzyczne jak Dracula, jak formuje się wypełniony gwiazdami Serious Black czy Level 10. Od takich kapel oczekuje się czegoś wyjątkowego, czegoś świeżego i płyty na miarę ich dokonań, czy też doświadczenia. Zazwyczaj jednak łatwo się przekonujemy, że nazwiska to nie wszystko i trzeba się wykazać nie bywałą pomysłowością i techniką by wybrnąć z tego bez większego zażenowania. Nie tak dawno uwagę fanów power metalu przykuła kolejna super grupa o nazwie Shadowquest. To właśnie za sprawą ich debiutanckiego albumu „Armoured IV Pain” fani Masterplan, Sinegry, Dionysus, Stratovarius, czy Bloodbound mogą czuć się jedną wielką rodziną. Wszyscy właśnie patrzymy na narodziny jednej z najciekawszej formacji ostatnich lat, przed którą jest świetlana przyszłość. Wszystko dzięki „Armoured IV Pain”.

Jasne Shadowquest jak wiele innych zespołów złożonych z wielkich gwiazd przemyca elementy, które niegdyś pojawiały się w pierwotnych kapelach muzyków. Tak więc nie powinno nas zdziwić, że czasami usłyszymy coś znajomego, coś w stylu Bloodbound, Dionysus czy Masterplan. Można by rzec kolejny super band nie tworzy nic nowego, ale jednak prawda jest tutaj bardziej ukryta. Ta kapela chciała udowodnić, że europejski power metal nie umarł, że ma się całkiem dobrze. Celem było stworzenie melodyjnego, energicznego, chwytliwego, momentami epickiego power metalu, w którym jest miejsce na symfoniczne patenty, a nawet heavy czy progresywne. Shadowquest postanowił stworzyć swój własny styl i ta sztuka udała się, choć dopiero postawiono pierwszy krok ku temu. Jeszcze wiele przed nimi. Co wyróżnia Shadowquest to, że chcieli nieco odświeżyć power metal i przywrócić mu należyty wydźwięk. Dobrym rozwiązaniem było wybranie nowoczesnego i mocnego brzmienia, które podkreśla jakość płyty i klasę zespołu. Jeszcze dłużej można by się rozpisać o osiągnięciach poszczególnych muzyków. Jedno jest pewne, perkusista Ronny Milanowicz, gra równie dynamicznie i zróżnicowanie co na płytach Dionysus. Mocny bas tworzący odpowiedni epicki, nieco rycerski charakter w takim „Last Farewell” to zasługa Jariego Kainulaniego, który dał się nam poznać w Masterplan czy właśnie Stratovarius. Wyjątkowy charakter Shadowquest jednak przejawia się w znakomitym duecie gitarowym Huss/ Winderberg, którzy współgrają z klawiszowcem Kasparem Dahlqvistem. Gitarzyści nie odpoczywają ani na chwilę i cały czas nas zasypują a to ciekawym agresywnym riffem czy solówkami w których jest nutka finezji i lekkości. Wszystko zagrane z pomysłem i do tego cały czas wtóruje im Kasper, który buduje symfoniczny klimat, a czasami kiedy trzeba to stworzy progresywny podkład. Słychać, że duch Dionysus czy Ride The Sky jest razem z nami podczas słuchania tej wyjątkowej płyty. Każdy z muzyków odegrał swoją rolę na medal, a Patrik Johansson na wokalu to taka wisienka na torcie. Spec od wysokich rejestrów i nadawania kompozycjom drapieżności. Jeden z najlepszych wokalistów heavy/power metalowych, który odbudował dobre imię Bloodbound. Czego można chcieć więcej? Jedynie tego, żeby zespół tworzył jak najwięcej takich petard jak „Blood of The Pure” z podniosłym refrenem w stylu starego Hammerfall i riffem przypominającym twórczość Bloodbound. Jednym z ostrzejszych utworów na płycie jest „All One”, który ma cechy typowego power metalu w stylu choćby Gamma Ray czy Helloween. To kawał ostrego grania, z dość nowoczesnym klimatem. Ja to kupuje i tak właśnie wyobrażam sobie power metal na dzień dzisiejszy. Prawdziwym hitem ukazuje się „Live Again”, który przypomina najlepsze dokonania Stratovarius. Swoją wartość tutaj przedstawia klawiszowiec Kasper, który jest odpowiedzialny za budowanie klimatu i podkreślanie melodyjności danej kompozycji. Dobrym rozwiązaniem jest ukrycie ich za gitarami, tak więc nie zdominowały całości i tylko pełnią rolę uzupełniającą. Trochę Sabatonu, trochę Powerwolf czy Revolution Renaissance można uświadczyć w marszowym bardziej epickim „Midnight Sun” . Zespół bardzo elastycznie przechodzi między szybkimi i wolnymi utworami i jest to płynnie robione, a całość nie jawi się jako papka zagrana na jedno kopyto. Gitarzyści pazur pokazują w mroczniejszym „We Bring Power”, gdzie riff ociera się nawet o thrash metal. Nie brakuje też pewnych symfonicznych elementów, a te najlepiej wybrzmiewają w „Insatiable Soul. W podobnym klimacie jest epicki „Where Memories Grow”, który zamyka album.

Shadowquest zrobił to co do niego należało i nagrał album na miarę tych wielkich nazwisk. Nie brakuje odesłań do Bloodbound czy Dionysus, ale to było do przewidzenia. Podobnie jak to, że debiutancki album tej super grupy będzie mocny i dojrzały. Wykonanie, pomysły na kompozycje i aranżacje to wszystko stoi na wysokim poziomie. Co ciekawe ta grupa nie tylko wprowadza powiew świeżości do power metalu, ale pokazuje jak można go zagrać z pomysłem, nowocześnie, ale nie porzucając tradycyjnych rozwiązań. Nastał czas glorii i chwały Shadowquest i mam nadzieję, że nie poprzestaną na tym jednym albumie. Polecam.

Ocena: 8.5/10

P.s podziękowania dla zespołu za udostępnienie materiału 

2 komentarze:

  1. Nowy Bloodbound kosi tę płytę. Wynudziłem się jak mops :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Nowy Bloodbound tez bardziej mi się podoba, choć przesadzili z motywami w stylu Sabaton, przez co nieco stracili na swojej wyjątkowości. No cóż Shadowquest nie każdemu musi podobać :D

    OdpowiedzUsuń