Kolejne 3 lata musiały
upłynąć by amerykańska formacja Zero Down uraczyła nas nowym
albumem. Dobra wiadomość dla fanów jest taka, że obyło się
bez zaskoczenia i „No limit to The Evil” to klasyczny album tej
kapeli, który śmiało można porównać do „Good
Times...at The Gates Of hell”. Narysowana przez Eda Repke okładka
to bardzo wyraźny sygnał, że zespół wraca do swojego
najlepszego okresu. Jest mniej punku, mniej hard rocka, a więcej
heavy metalu. Tak więc fani mają powody do radości.
Obyło się bez
niespodzianek jeśli chodzi o styl i dobrze, że zespół nie
zdobył się na eksperymenty. Dobrze im w tej heavy metalowej
formule, w której słychać wpływy Judas Priest, Diamond Head
czy Accept. A znakiem rozpoznawczym pozostają wciąż hard rockowe
motywy, zgrane popisy gitarowe Foxa i Burnetta. Nie tworzą niczego
nowego, a ich popisy są pełne luzactwa i młodzieżowego
szaleństwa. Wszystko zagrane z lekkością i naciskiem na zabawę i
przebojowość. To przedkłada się na łatwy odbiór i
przyjemność w odsłuchu. Zaś Mark Hawkinson sprawia, że nowa
płyta to nic innego jak typowy album Zero Down. Te zadziorne,
drapieżne partie wokalne przekonują, że ta kapela zna się na tym
co robi. Materiał tworzy 10 utworów utrzymany w typowym stylu
dla Zero Down. „Return of The Gods” to znakomita
mieszanka starego Judas Priest i hard rocka. Ten utwór po
prostu kipi energią i pokazuje jak zespół z łatwością
tworzy hity. Tytułowy „No limit to the Evil”
wyróżnia się ciekawą partią basisty, zwłaszcza w
początkowej fazie, a także hard rockowym charakterem. O „Devils
Thorn” można z pewnością napisać wiele, ale
najważniejsze jest jego niezwykle melodyjny styl, który
zachwyca od samego początku. O dziwo „Cold Winters Night”
to nie ballada, ale bardzo chwytliwy kawałek przesiąknięty
twórczością Iron Maiden. Fani klasycznego heavy metalu z lat
80 ucieszy szybszy „Phantom Host” i tutaj można
wychwycić wpływy niemieckiej sceny metalowej spod znaku Accept. Z
kolei motoryka tego utworu można przyrównać do tej z
Motorhead. Hard rockowy i zarazem bardziej marszowy „Suicide
Angel” nadaję się do rozgrzewani publiczności, a „Two
Ton Hammer” to kolejna petarda z tej płyty. Ostatnim
utworem jest „Black rhio” i to takie podsumowanie
co zespół prezentował na tym albumie.
To już 4 album tej
formacji i obok „Good Time..at the Gates of Hell” jest to ich
najlepszy album. Jest energia, jest równy materiał, który
zachwyca swoją lekkością i przebojowością. Zero Down nigdy nie
należał do czołówki jeśli chodzi o heavy metal czy hard
rock. Jest jednak to solidna kapela, która trzyma się swojego
poziomu i nagrywa porządne albumy z w kategorii heavy metal i hard
rock.
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz