By stworzyć ciekawy
projekt muzyczny czy też rock operę trzeba czegoś więcej niż
tylko ciekawych gości i muzyków. Dlatego nie powiodło się
ostatniej Avantasii, ale jeśli ostatnia solowa płyta Jona Olivy
Paina wam się podobała i lubicie muzykę ambitną, w której
mamy do czynienia z mieszanką progresywnego rocka, heavy metalu, w
której sporo ciekawych ozdobników to Jorn Lande i Trond
Holter wychodzą naprzeciw waszym oczekiwaniom. Panowie razem
współpracowali już przy okazji solowego Jorn, lecz teraz
panowie postanowili stworzyć projekt muzyczny pod szyldem Dracula.
Celem tego było opowiedzenie historii Counta Vlada III. Znamy go
jako księcia Walii, jako Vlada albo też właśnie Draculę. Tak
więc nie brakuje odniesień do mitologii i innych historii o
wampirach. Efektem współpracy tych dwóch panów
powstał „Swing Of death”. Płyta, która jest nie tylko
rock operą, ale też koncepcyjnym albumem z prawdziwego zdarzenia, a
nie jakieś sztuczne silenie się na koncept album jaki zaprezentował
Blind Guardian.
Jorn Lande to gość,
który specjalizuje się w takich projektach muzycznych, w rock
operach i wszędzie jego pełno. To jest fakt, ale w sumie ciężko
sobie wyobrazić kogoś innego kto by tutaj pasował, do tego co
wygrywa Tronds Holter. Jorn tutaj jest główną postacią w
całej historii. To on odgrywa Draculę, zaś pozostałe kobiece
partie śpiewa wokalistka Lena Fløitmoen, która gra
rolę Miny/Lucy. Mamy więc mroczną historię, która ma
wzbudzić różne emocje. Od strachu, aż po współczucie
i wzruszenie. By to osiągnąć, trzeba czegoś więcej niż dobrych
muzyków i ciekawej historii koncepcyjnej. Trzeba tutaj magii i
niezwykłego klimatu. Muzyka musi przemówić, zabrać nas w
inny świat, sprawić że uczestniczymy w tych wydarzeniach, a nie
tylko bacznie się przyglądamy z boku. Historia pokazuje wewnętrzną
walkę Draculi, to że wie co to jeszcze jest prawdziwa miłość,
ale cały czas kierowany jest rządzą krwi. To właśnie to
pożądanie krwi i samotność nie pozwala mu ponownie przeżywać
miłości. Opuszcza w końcu Transylwanię i poznaję w końcu Lucy.
Staje się ona jego najlepszą przyjaciółką, lecz demony
przeszłości nękają Draculę. Zaczyna ona mu przypominać pierwszą
miłość czyli Minę. To staje się jego obsesją i misją jego
staje się porwanie jej i uczynienie jej jego narzeczoną, czyli
królową ciemności. Stylistycznie mamy tutaj mniej więcej to
co zaprezentował Jon Oliva Pain na swoim ostatnim solowym albumie.
Jest progresywny rock, jest heavy metal, hard rock, a także wiele
smaczków, które czynią zawartość jeszcze bardziej
dopieszczoną i bogatszą. Jest to muzyka, która powinna
trafić do każdego. Płytę promował znakomity „Walking on
Water”, który jest jednym z ostrzejszych kawałków
na krążku. Trond wygrywa tutaj riff przesiąknięty Masterplan czy
Black Sabbath. Jedna z najlepszych kompozycji Jorna w ciągu
ostatnich lat. Trond pokazuje na tym albumie przede wszystkim jakim
utalentowanym gitarzystą jest. Słychać w jego grze wpływy
Yngwiego Malnsteeena, Iommiego, czy Blackmore'a. Jego gra jest
urozmaicona, pełna smaczków i stoi na wysokim poziomie. Nie
dość, że niszczy mocą i stylem, to jeszcze klimatem i techniką.
No jest to prawdziwa uczta dla smakoszy mocnych riffów i
złożonych, czasami progresywnych rockowo- metalowych solówek.
Znakomicie tutaj udało mu się nawiązać do klasyki typu Queeen,
Meat Loaf, Alice Coopera, a także wielu innych ciekawych bandów
z lat 70 czy 80, a wszystko okraszone nowoczesnym wydźwiękiem. To
musi się podobać. Płytę otwiera spokojniejszy, bardziej rockowy
„Hands Of Your God”, który porywa klimatem i
buduje odpowiednie napięcie. Dawno nie słyszałem tak pomysłowego
kawałka jak „Swing Of death”. Czuje się, że to
jest rock opera z prawdziwego zdarzenia. Bardzo pomysłowy główny
motyw, chwytliwy refren i do tego gdzieś tam są echa folku. Utwór
mógłby w sumie zdobić taki album Avantasii. Pianino i
potężny wokal Jorna to zgrany duet co potwierdza romantyczny
„Masquerade Ball”, w którym jest pełno
smaczków. Kolejnym ciekawym utworem jest „Save Me”
w klimacie Queen z niesamowitym wokalnym popisem Leny. Trond
znakomicie przechodzi między poszczególnymi motywami i
znakomicie urozmaica ten materiał i tak „River of Tears”
to kolejny mocny kawałek z ostry riffem, złożonymi solówkami
przesiąknięte stylem Blackmore'a czy Yngwiego. W podobnej tonacji
jest utrzymany bardziej rozbudowany „Queen of The dead”.
Coś z Alice Coopera mamy w „Into The Dark” z kolei
progresywny „Under The Gun” przypomina mi nieco
Masterplan. Trond Holter to znakomity gitarzysta i jeśli ktoś ma
wątpliwości co do tego, to niech odpali instrumentalny „True
Love Through Blood”, który ma w sobie magię. Mamy
tutaj szybkość, finezję, lekkość i niezwykłą technikę. Jest
pod wielkim wrażenie.
Koncept album czy rock
opera to ma być coś wyjątkowego, to ma być płyta magiczna, która
zabierze nas do innej rzeczywistości. To ma być płyta, która
wciągnie nas w ten magiczny świat i pozwoli przeżywać opowiadaną
historię. Rzadko kiedy rock opera, czy projekt muzyczny wzbudza we
mnie takie emocje i rzadko kiedy dostaję taką ciekawą mieszankę.
Jest miło zaskoczony tym co stworzył duet Jorn Lande i Trond
Holter. Pokazali jak to się robi i nie inni się uczą od nich.
Brawo. Póki co jest to najlepsza płyta jaką usłyszałem w
tym roku. Polecam każdemu, bo płyta jest urozmaicona i powinna
trafić do szerokiego grona słuchaczy.
Ocena: 10/10
Słuchałem na YT,bajka :)
OdpowiedzUsuńSłuchałem na YT,bajka :)
OdpowiedzUsuńŚwietna płyta , zajebisty klimat \m/.
OdpowiedzUsuńNaprawdę słuchacie takiej tandety? Świat się z tego śmieje. Nawet Japończycy.
OdpowiedzUsuńHm Ten powyższy opis pasuje mi do nowego BG czy Battle Beast:P Nie uważam że to co stworzył Holter i Lande to coś słabego. Pokazali co to jest rock opera, że można stworzyć coś innego niż to co zaprezentowali w kapeli Jorna. No ale jak widać nie każdemu mu się taka muzyka podobać.
OdpowiedzUsuń