Ostatnio oczy wszystkich
fanów heavy metalu, znawców amerykańskiej sceny
metalowej lat 80, a także tych co nie gardzą wpływami NWOBHM czy
też metalem/ rockiem brytyjskim zwrócone były na Stany
Zjednoczone, gdzie po dłuższej przerwie przypomniał o sobie światu
niejaki WARLORD. Jedna z tych kultowych kapel powstałych na
amerykańskiej ziemi, która zapisała się w historii
amerykańskiego metalu za sprawą mini albumu „Deliver Us” i
debiutanckiego albumu „And The Cannos of Destruction Have Begun”
pokazując że można połączyć epicki heavy metal w stylu MANILLA
ROAD czy OMEN z brytyjskim rockiem i NWOBHM spod znaku ANGEL WITCH
czy IRON MAIDEN, jednocześnie budując taką nieco mroczną
atmosferą przesiąkniętą romantycznością, specyfiką,
melancholią i tworząc partie gitarowe pełne finezji, dopieszczenia
niczym sam Yngwie Malmsteen i taki WARLORD się zapisał w historii.
Potem próby powrotu z wokalistą HAMMERFALL i gdzieś
zatracenie swojej tożsamości. Rok 2013 był rokiem gdzie WARLORD
miał powrócić z starym wokalistą, a mianowicie Richard M
Anderson i miał zespół powrócić do tego z czego był
znany i czy „The Holy Empire” spełnia swoją rolę?
Niezwykle trudno jest
odtworzyć choć w części stary styl, ale wiele zespołów
pokazało że można i nasuwa się tutaj choćby tegoroczny ATTACKER.
Wszystkie cechy wyżej wspomniane zespół przemyca i „The
Holy Empire” to płyta inna od wszystkich, które słyszałem
w tym roku. Ta płyta zachwyca przede wszystkim lekkością,
przestrzenią, finezją, romantycznym, melancholijnym klimatem z
mrokiem i to jest ciekawa i wyjątkowa mieszanka. Jest słyszalna
scena amerykańska, ale też i brytyjska. Do tego dochodzi
pomysłowość muzyków i ich subtelność, płynność w
przechodzeniu między różnymi motywami i właśnie ta cała
zabawa melodiami, motywami, smaczkami jest jedną z głównych
atrakcji, bo w utworach dzieje się sporo i te kombinacje są po
prostu przemyślane i pełne wdzięku. Jednak by to wszystko sprawnie
funkcjonowało muszą być muzycy, którzy udźwigną taki
styl, taki charakter kompozycji i trzeba przyznać że każdy odegrał
swoją rolę. Bez zagłębiania się w szczegóły trzeba mieć
na uwadze nasuwają Wielką Brytanie sekcję rytmiczną, wokalistę
Richarda o dość specyficznej manierze i niezłym feelingu, czy też
gitarzystę Tsamisa, który wyprawia niezłe cuda na swoim
instrumencie i słychać wpływy wielkich gitarzystów i
talent, czy też technika nasuwa momentami Yngiwe Malmsteena. Pod
względem właśnie partii gitarowych jest to jeden z najlepszych
tegorocznych albumów jeśli nie najlepszy. Styl przeniesie nas
do lat 80, ale i okładka czy brzmienie też mają w tym zasługę.
Epicki wydźwięk,
podniosłość, bojowe chórki, średnie tempo i romantyczny
feeling jakby zmieszany z mrokiem to cechy, które wyraźnie
wybrzmiewają w otwierającym „70,000 Sorrows” czy w
urozmaiconym i przekombinowanym, pełnym różnych smaczków
i popisów gitarowych „The Holy Empire”. Warto
zaznaczyć, że spośród tych 8 kompozycji jakie znajdziemy na
albumie tylko ponury „City Walls of Troy”w klimacie BLACK
SABBATH i ballada „Father” są krótkimi utworami,
cała reszta to epicki, rozbudowane kompozycje. „Glory”
zachwyca niezwykłą melodyjnością i delikatnością, a „Kill
Zone” z koeli agresją w stylu ICED EARTH, a „Night of
Fury” to krzyżówka lekkości, epickości i NWOBHM w
stylu IRON MAIDEN i jest to piękna kompozycja. Nie znajdziecie
tutaj żadnych wypełniaczy czy nudnych kompozycji, pomimo że
dominuje średnio tempo i melancholijny, nieco ponury klimat.
WARLORD
zafundował podróż do lat 80, do czasów kiedy liczył
się klimat, pomysłowość i ciekawe aranżacje. Niezwykła
atmosfera, epickość, bardziej wyszukane i nie banalne melodie, a
także przekombinowane i urozmaicone aranżacje czynią ten album
wyjątkowy i jedynym w swoim rodzaju. Smakosze ambitniejszych melodii
i finezyjnych popisów gitarowych mogą brać w ciemno. Udany
powrót kolejnej amerykańskiej legendy.
Ocena:
8.5/10
http://www.reignofthearchitect.com/discography/
OdpowiedzUsuńzdobądź, przesłuchaj... zrób "reckę" :D
Mnie płyta zmiażdżyła.
Pozdro!!
Mój album roku!!! Czekałem 11 lat :) Kapitalne kompozycje, wspaniała gitara Tsamisa i boskie bębny Zondera.
OdpowiedzUsuńWszystko jest tu ponadczasowe ! Ale dziwne rzeczy, bo coś co było skrojone dokładnie dla mnie, niczym idealny garnitur na miarę, zupełnie było mi nieznane. Aż do płyty z hołdem dla Tsamisa czyli ,,A Crack the Sky,, . Działali od lat 80-tych, a nie było ich w radiu, nie było w czasopismach muzycznych ? Ale cóż, nadrabiam zaległości...
OdpowiedzUsuń