Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edu Falaschi. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Edu Falaschi. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 24 sierpnia 2023
EDU FALASCHI - Eldorado (2023)
2 lata temu premierę miał drugi solowy album Edu Falaschi zatytułowany "Vera Cruz". Trzeba przyznać, że to był jeden z ważniejszych wydawnictw roku 2023. Prawdziwa uczta dla maniaków Angra i progresywnego power metalu. Edu pokazał, że ma głowę pełną ciekawych pomysłów, które mogą porwać fanów takiego grania. Nic dziwnego, że Edu idzie za ciosem i w tym roku wydaje 3 solowy album. "Eldorado" to tak naprawdę kontynuacja stylu wypracowanego na "Vera Cruz". Płyta jest jednak bardziej progresywna, bardziej złożona i bardziej nastawiona na emocje, na klimat. Czy to lepiej czy gorzej, to już kwestia indywidualna każdego z słuchaczy.
Ja osobiście odnoszę wrażenie, że płyta mogła być bardziej spójna i pozbawiona pewnych zwolnień, melancholii i różnych emocjonalnych momentów. Oddałbym wiele, żeby cała płyta miała wydźwięk jak genialny singiel "Tenochtitlan". Jest energia, świeżość, pomysłowość i to co najpiękniejsze w power metalu. Niezwykła melodyjność i dynamika. Co ciekawe singiel zabiera nas w rejony "Temple of shadows" Angra. Mocna rzecz i takich petard jeszcze kilka się znajdzie. Edu to wokalista światowej klasy i nie trzeba o tym się rozpisywać. Na nowym krążku pokazuje na co go stać. Imponuje bez wątpienia duet gitarowy tworzony przez Barros/Mafra. W tym aspekcie sporo dobrego się dzieje, bo na płycie roi się od intrygujących solówek, czy zadziornych riffów. Panowie znają się na rzeczy i wiedzą jak zaciekawić słuchacza. Ciekawy wydźwięk ma podniosły i pełen symfonicznych smaczków "Senores Del Mar". Początek zakręcony i napakowany progresywnością. Potem utwór nabiera typowego power metalowego charakteru. Jest moc! Podniosłe chórki i bawienie się konwencją progresywnego power metalu to atuty "Sacrifice". Jest piękna ballada "Empty Shell" i jeden kawałek tego typu by wystarczył. Niestety takich spokojnych i romantycznych momentów jest więcej. Tytułowy "Eldorado" to 10 minutowy kolos, gdzie są momenty wciągające i zachwycające, ale też i męczące. Utwór mógłby być krótszy, to na pewno. Power metal wysokich lotów wraca w rozpędzonym "Reino de los huesos". Całość wieńczy spokojny i balladowy "En dolor".
Potencjał był, to mogła być kolejna petarda autorstwa Edu Falaschi. Płyta ma mocne, wyraziste brzmienie, piękne ozdobniki i intrygujące motywy, które sprawiają, że album sporo zyskuje. Jest rozmach i dużo elementów dobrze znanych z dokonań Angra. Niby jest to coś, ale zbyt duża ilość progresywnych patentów i za mała dawka power metalu. Mimo wszystko jest to wciąż wydawnictwo godne uwagi, bo Edu Falaschi to wokalista, który potrafi czarować swoim głosem. Jest kilka momentów, które przyprawią o dreszcze. Nie udało się przebić "Vera Cruz", może następnym razem będzie lepiej?
Ocena: 7.5/10
niedziela, 16 maja 2021
EDU FALASCHI - Vera Cruz (2021)
Tego nazwiska fanom power metalu nie trzeba przedstawiać. To jeden z najważniejszych brazylijskich muzyków i jeden z najbardziej utalentowanych wokalistów. Ostatnio było jakoś cicho jeśli chodzi o nową muzykę Edu Falschiego, ale teraz to się zmieni. Była znakomita trasa Rebirth of shadows gdzie Edu grał kawałki z "Rebirth" czy 'Temple of Shadows", czyli z kultowych płyt Angry. Okres Angry to był najlepszy okres Edu, gdzie błyszczał i stworzył najlepsze kawałki, które po dzień dzisiejszy czarują swoim klimatem i aranżacjami. W almah też tworzył ciekawą i intrygującą muzykę. W roku 2016 zawieszono działalność Almah to też Edu oddał się karierze solowej. No i troszkę czasu minęło, ale w końcu jest "Veraz Cruz". Edu zrobił to na co czekali fani, czyli zabiera nas w świat muzyki, który przypomina czasy "temple of shadows" czy "Rebirth".
Mimo upływu czasu to wciąż sieje zniszczenie swoim głosem i na nowej płycie znajdziemy spokojne, romantyczne partie, jak i te iście power metalowe. Płyta jest urozmaicona i zawiera wszystko to co najlepsze w klasycznym stylu Angra. Na pochwałę zasługuje Diogo Mafra i Roberto Barros, którzy stworzyli znakomity podkład gitarowy pod głos Edu. Panowie grali już razem podczas trasy "Rebirth of shadows" i ten klimat został też uchwycony na nowej płycie. "Vera cruz" jest naszpikowana power metalem, ale też i progresywnością, przebojowością, podniosłością i świeżością. Znajdziemy tu pomysłowe melodie, złożone i pokręcone partie gitarowe, ale też klimat. Jest efekt "Wow", bo dawno Edu nie był w takiej formie i dawno nie mieliśmy tak świetnie podanej muzyki oddające klimat klasycznych płyt Angra.
Zaczyna się od klimatycznego intra "Burden", ale cios dostajemy od razy w energicznym "The Ancestry". No i to moi drodzy jest klasyczny power metal i najlepsze ujęcie stylu Angra. Kawałek opiera się na rozpędzonym riffie i złożonych partiach gitarowych. Panowie dają czadu, a ja jestem w szoku, bowiem utwór brzmi jakby powstał podczas tworzenia "Temple of shadows". Więcej progresywności znajdziemy w pomysłowym "Sea of uncertainties", który zaskakuje stylistyką i ciekawymi aranżacjami. Tak to kolejny killer, a to dopiero początek. Edu potrafi też zabrać nas w rejony romantycznego, rockowego grania i tak jest w balladowym ""Skies in your Eyes", który momentami kojarzy się z hitami Avantasia. Dużo power metalowego kopa znajdziemy w przebojowym "Crosses" i znajdziemy tutaj nie tylko odesłania do klasycznego Angra, ale też Helloween, a nawet czasami Iron Mask. Te neoklasyczne zagrywki gitarzystów dodają uroku. Progresywny "Land Ahoy" to kolejny ukłon w stronę Angra, choć tutaj dużo jest ozdobników i troszkę band za mocno przekombinował moim zdaniem. Jednak to wciąż granie na wysokim poziomie. Imponuje też dynamika i podniosłość w rozpędzonym "Mirror of Delusions". No Edu postarał się i serwuje to na co fani czekali od lat i to jest naprawdę miła niespodzianka. Dalej mamy jeszcze zadziorny i progresywny "Face of the storm". Znów dostajemy ciekawą mieszankę epickości, podniosłości i progresywności. Oczywiście to znakomity kawałek dla fanów Helloween czy Angra.
"Vera Cruz" to album, który identyfikuje Edu i jego styl. Nic więc dziwnego, że mamy tutaj sporo odesłań do Almah czy Angra. Dostajemy tutaj album, który klimatem i wykonaniem mocno przypomina "Temple of Shadows" Angra, co jest tylko atutem. Dobrze widzieć, że Edu nie marnuje swojego głosu i talentu i dalej tworzy nową muzykę. Pozycja godna uwagi!
Ocena: 8.5/10
Mimo upływu czasu to wciąż sieje zniszczenie swoim głosem i na nowej płycie znajdziemy spokojne, romantyczne partie, jak i te iście power metalowe. Płyta jest urozmaicona i zawiera wszystko to co najlepsze w klasycznym stylu Angra. Na pochwałę zasługuje Diogo Mafra i Roberto Barros, którzy stworzyli znakomity podkład gitarowy pod głos Edu. Panowie grali już razem podczas trasy "Rebirth of shadows" i ten klimat został też uchwycony na nowej płycie. "Vera cruz" jest naszpikowana power metalem, ale też i progresywnością, przebojowością, podniosłością i świeżością. Znajdziemy tu pomysłowe melodie, złożone i pokręcone partie gitarowe, ale też klimat. Jest efekt "Wow", bo dawno Edu nie był w takiej formie i dawno nie mieliśmy tak świetnie podanej muzyki oddające klimat klasycznych płyt Angra.
Zaczyna się od klimatycznego intra "Burden", ale cios dostajemy od razy w energicznym "The Ancestry". No i to moi drodzy jest klasyczny power metal i najlepsze ujęcie stylu Angra. Kawałek opiera się na rozpędzonym riffie i złożonych partiach gitarowych. Panowie dają czadu, a ja jestem w szoku, bowiem utwór brzmi jakby powstał podczas tworzenia "Temple of shadows". Więcej progresywności znajdziemy w pomysłowym "Sea of uncertainties", który zaskakuje stylistyką i ciekawymi aranżacjami. Tak to kolejny killer, a to dopiero początek. Edu potrafi też zabrać nas w rejony romantycznego, rockowego grania i tak jest w balladowym ""Skies in your Eyes", który momentami kojarzy się z hitami Avantasia. Dużo power metalowego kopa znajdziemy w przebojowym "Crosses" i znajdziemy tutaj nie tylko odesłania do klasycznego Angra, ale też Helloween, a nawet czasami Iron Mask. Te neoklasyczne zagrywki gitarzystów dodają uroku. Progresywny "Land Ahoy" to kolejny ukłon w stronę Angra, choć tutaj dużo jest ozdobników i troszkę band za mocno przekombinował moim zdaniem. Jednak to wciąż granie na wysokim poziomie. Imponuje też dynamika i podniosłość w rozpędzonym "Mirror of Delusions". No Edu postarał się i serwuje to na co fani czekali od lat i to jest naprawdę miła niespodzianka. Dalej mamy jeszcze zadziorny i progresywny "Face of the storm". Znów dostajemy ciekawą mieszankę epickości, podniosłości i progresywności. Oczywiście to znakomity kawałek dla fanów Helloween czy Angra.
"Vera Cruz" to album, który identyfikuje Edu i jego styl. Nic więc dziwnego, że mamy tutaj sporo odesłań do Almah czy Angra. Dostajemy tutaj album, który klimatem i wykonaniem mocno przypomina "Temple of Shadows" Angra, co jest tylko atutem. Dobrze widzieć, że Edu nie marnuje swojego głosu i talentu i dalej tworzy nową muzykę. Pozycja godna uwagi!
Ocena: 8.5/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)